Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

19.05.2024 11:16

Chisinau/Lunik 9

W stolicy Mołdawi i w romskim getcie.

 

     Buna dimineata!

     Albo tak bardziej po mołdawsku: Salut!

     Wstaliśmy rano widząc przez okno błękitne niebo. Piękna pogoda to podstawa na takich wyprawach,  czyż nie? Więc po śniadaniu, w dobrych nastrojach ruszyliśmy do jedynego parku narodowego Mołdawii - czyli do Orgiejowa (Parcul National Orhej). Podkreślam, że do jedynego, bo żeby to bardziej zobrazować to Polska ma 23 Parki Narodowe.

     Tym razem wyjeżdżając na południe od razu trafiamy na korki. Miasto jest mocno zatkane. Filtrujemy ile się da, a ja po raz któryś zauważam, że Multistrada jest o wiele mniej skuteczna w korkach. Bartek jeździ bardzo dobrze i nie ma strachu, natomiast szersza niż w Tenerce kierownica powoduje że na Tenerce odjeżdżam mu w korku tak skutecznie, że za skrzyżowaniami muszę na niego chwilę poczekać. Tenerka jest więc świetna nie tylko na szutry, ale też do zatłoczonego miasta he he.

     Na południe wiedzie dwupasmówka w doskonałym stanie. Potem trochę źle skręcamy i jakiś czas jedziemy zadupiami. Na bocznych drogach nie jest już tak kolorowo. Chwilami asfalt znika zupełnie i jedziemy nierówną nawierzchnią ziemną. Tutaj Tenerka znów pokazuje swoją wyższość i Ducati ponownie znika mi w lusterkach. 

     Wstęp na teren parku kosztuje około 2 złote, taniej niż kibel na autostradzie w Niemczech. My wjeżdżamy w głąb za główny parking i schodkami wchodzimy pod sam Monastyr, wprost na jedno z najbardziej znanych miejsc tego kraju. Jest to nie wiem to nazwać, ale taki ziemny, wysoki klif, u podnóży którego meandruje leniwie rzeka Prut. Na górze natomiast znajduje się wspomniany uroczy Monastyr, do którego można wstąpić. Fajne miejsce, ma swój klimat i bardzo mi się podoba, albo inaczej - nie jestem zawiedziony. Choć kolega nie jest nim szczególnie zachwycony.

     Wracamy do Kiszyniowa, ale nie do hotelu tylko kierujemy się na północ, pod adres Bulwar Dacia 50. Tutaj znajdziecie tak zwaną Bramę Miasta. Są to dwa wielkie bloki w kształcie otwartej bramy właśnie. Jak ktoś lubi taki postsowiecki brutalizm, no to tutaj także się nie zawiedzie. Kawałek dalej podjeżdżamy pod stadion Zimbru, gdzie reprezentacja Polski nie tak dawno doznała żenującej porażki z dużo niżej notowaną reprezentacją Mołdawii. Nie wiedziałem że słynny blok z którego okien można oglądać mecze znajduje się aż tak blisko stadionu - dosłownie kilka kroków. Współczuję tym mieszkańcom.

     Ruch w mieście jest spory, ale stolica wciąż nie traci dobrego wrażenia jakie zrobiła dzień wcześniej. Po powrocie do Klassika idziemy sobie do centrum. Nie znajdujemy tu niestety uroczego starego miasta, jest natomiast główna ulica Stefana Wielkiego, która jest sercem stolicy. Patrząc szerzej to ma swój urok, aczkolwiek jest dosyć skromna. Zwiedzamy Łuk Triumfalny wraz z ślicznym parkiem za nim oraz wielki plac na przeciwko,  który przypomina mi ogromne place jakie widziałem kiedyś w Moskwie. Przy ulicy siedzą babuszki okutane w chusty i sprzedają kwiaty i jakieś płody rolne. Tu i ówdzie przemykają się żebracy w obdartych szatach, acz jest ich niewielu. Ogólnie spokojnie, czysto i kulturalnie. W markecie No1 kupujemy rosyjską wódeczkę (bardzo dobra), pieczywo i danie z kaszą i słoniną przygotowane na ciepło w zgrabnym pojemniku na wynos. Nie chce nam się iść do knajpy, wolimy posiedzieć przy motorkach na dziedzińcu w towarzystwie ślicznej rudej kotki.

     W sobotę wracamy. Za oknem znowu rozgościł się błękit. W ostatniej chwili przypominam sobie że chciałem jeszcze zobaczyć opuszczony Hotel National, który stoi w centrum więc najpierw zajeżdżamy tam. Do środka nie wiemy jak wejść,  zresztą to jest teraz mocno zanieczyszczony squat dla bezdomnych. A szkoda, bo widok z dachu jest pewnie epicki. Wyjazd z Kiszyniowa tym razem bez korków, przebiega bardzo sprawnie i szybko.

     Odprawa na granicy trwa krócej niż w tą stronę, dwa samochody stoją przed nami. Koło siedemnastej docieramy do Baia Mare na nocleg w pensjonacie w samym centrum. 90 złotych że śniadaniem. Idziemy wieczorem na miasto, jest niezły jak na Rumunię ryneczek. Wszystkie knajpy pełne, więc pytam jakiś małolatów gdzie tu jest fastfood typu kebab, gdzie kożna szybko coś tłustego zjeść.  Okazuje się że nie ma. 

    Następnego dnia pogoda znów dopisuje. Wracamy do Polski. Odprawa na węgierskiej granicy trawa bardzo szybko. Jedziemy do Koszyc, na osiedle Lunik 9. W lusterku widzę,  że w Multistradzie spaliła się druga żarówka i jedzie bez świateł. Inni użytkownicy drogi też jadą bez świateł tak że na razie okej.

    O tym miejscu dowiedziałem się niedawno z internetu. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Zresztą może i nie ma w tym nic dziwnego,  bo jako wstydliwa tajemnica Słowacji nie jest nigdzie jakby szczególnie wspominana. Mowię tu o największym w Europie romskim getcie, przez niektóre źródła określanym nawet jako największe tego typu getto na świecie. Według różnych szacunków żyje tam około od 4 tysięcy do 6 tysięcy ludzi. Średnio 15 osób na jedno mieszkanie. Plus wysiedleńcy ze zburzonych już bloków, którzy przenieśli się do kartonowych slumsów nieopodal zwanych Maśliczkowem. Tak, miejscowe władze zburzyły tam już kilka bloków, natomiast najwyraźniej nie wiedzą co dalej robić z tym miejscem,  gdzie przenieść tych wszystkich ludzi.

    W dużym skrócie  - jest to malowniczo położone nieopodal lasu blokowisko, w którym po jego wybudowaniu osiedlono Słowaków i Romów w proporcji 3/1. Po kilkunastu latach, stopniowo, wszyscy Słowacy się stamtąd wyprowadzili. Do pustych mieszkań przesiedlono jeszcze więcej Romów. Romowie nie opłacali rachunków w rezultacie odcięto energię, a woda puszczana jest przez dwie godziny dziennie. W chłodne miesiące mieszkańcy palą ogniska w mieszkaniach i na balkonach przez co fasady bloków są mocno okopcone a budynki wyglądają jakby były spalone. Wywozu śmieci też nie ma, mieszkańcy wyrzucają je bezpośrednio przez okno, przez co otoczenie budynków przypomina wysypisko śmieci.

     Wcześnie powiedziałem kumplowi, żeby się tam nie zatrzymywał ani na chwilę i robił to co ja. Żeby też patrzył pod koła czy jakieś deski najeżone gwozdziami nie leżą na ulicy. Nie słyszał wcześniej o Luniku. Miałem wrażenie iż myślał wtedy że jaja sobie z niego robię. Nie robiłem.

     Wjeżdżamy na osiedle. Po prawej słynne bloki na wprost nie mniej słynne okrąglaki. To wygląda jak fragment opuszczonego miasta Prypeć przy elektrowni Czarnibylskiej. Dziesiątki, nie setki ludzi siedzą, stoją i chodzą w okół.  Duże grupki dzieciaków wyrastają jak z pod ziemi i biegną za nami wrzeszcząc w niebogłosy.

     Ludzi jest mnóstwo i obserwują spode łba jako wjeżdżamy tam na motocyklach. Bartek mówi potem, że maluchy rzucają jakimiś patykami, ale ja tego nie widzę bo jadę pierwszy. Okrążamy osiedle. Balkony rzeczywiście okopcone, niektóre bez stolarki, zioną na nas pustymi oczodołami okien. Czuję jak spoczywa na mnie wzrok bezczelnej niechęci. Jadę po chrzęszczącym szkle, którego odłamkami zasypane są uliczki. Szkło jest wszędzie. Śmieci leżą w koło zupełnie jak na filmikach z jutuba. Czuję unoszący się w powietrzu smród odchodów.

     Multistrada próbuje zrównać się ze mną i słyszę z tyłu głośne wołanie ziomka: Ej Adam, spierdalamy stąd!!!

     Robimy kółko i zwijamy się stamtąd. Wrzeszczące dzieciaki są wszędzie,  dorośli sprawiają wrażenie jakby porzucali to co akurat robią i powoli ruszali w naszym kierunku. Szczęśliwie jest to dosyć niewielki obszar i szybko go opuszczamy. Wyjeżdża się przez mostek nad jakimś śmierdzącym ściekiem, nad brzegiem którego wypoczywają skupiska mieszkańców przy kopcących się ogniskach.

      Lunik robi piorunujące wrażenie. Jest o wiele gorzej niz na filmach i jeszcze to uczucie osaczenia, które mnie tam dopadło Widziałem w życiu sporo bałaganu, chociażby na Sri Lance zwanej łzą z policzka Indii, czy przy granicy z Haiti. Ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. To osiedle to jest wstrząs dla zmysłów. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak by wyglądało zatrzymanie nas tam przez miejscowych, tam gdzie bezrobocie i analfabetyzm wynoszą 99,9 procent i gdzie rzadko wjeżdżają słowackie służby. Mimo pięknej słoneczniej pogody, wyglądało to jak mroczny czyściec, czyściec na ziemi. Miejsce bez żadnej nadzieji.

     Ale wyjechaliśmy. Dobrze że tam byłem, choć na szczęście tylko przez chwilę. Na własne oczy zobaczyć że takie miejsce istnieje i na dodatek znajduje się w środku poukładanej Unii Europejskiej to jest wstrząs. Który naocznie obrazuje nam, jak czasami mało wiemy o otaczającym nas świecie.

    Dziękuję za uwagę i zarazem mam do Wasz szczególną prośbę. Jeżeli kiedykolwiek najdzie Was ochota zobaczyć Lunik 9 na własne oczy, to proszę Was nie róbcie tego. Nie chciałbym być dla nikogo inspiracją do odwiedzenia tego miejsca. A jak już pojedzidziecie mimo wszystko,  to chociaż się nie zatrzymujcie i miejcie oczy do okoła głowy. Serio, to nie są żarty.

     Ale zaprawdę powiadam Wam, proszę nie jedźcie tam.

 

Lewa!

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Koszyce
[zdjęć: 0]

Archiwum

Kategorie