Najnowsze komentarze
DominikNC do: 24 początek
I o to chodzi! Pozdrawiam!
Od powstania tego artykułu minęło ...
Cześć! Dopóki pojawia się tu jakiś...
Ja też się jeszcze przyczajam. Dzi...
Damiano Italiano do: Ducati Multistrada 950 pl.
Właśnie wróciłem z mojej drugie pr...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

21.11.2014 23:52

Milion kilometrów.

To będzie bałwochwalczy wpis onanistyczny. Taki George Orwell z dodatkową dziesiątką w gratisie... witaj w roku 1994.

    Zgodnie z obietnicą, piszę swojego smęta. Dla jednych to dobrze, dla innych żle. Zwyczajowo popełniam sporo błędów ortograficznych i przeklinam, co nie to powinno nikogo szczególnie dziwić, gdyż jestem typowym człowiekiem z normalnej, dziurawej ulicy. 

    Jednak na samym wstępie chciałbym uprzedzic szanownych internautów i blogerów - w tym wpisie popuszczę wszystkie zwieracze przyzwoitości i skromności. Wypuszczę Ego. To będzie wpis maxymalnie egocentryczny.  Takie moje Opus Magnum. Ale ...dzisiaj musicie mi wybaczyć. Dzisiaj jest bowiem pewna ważna dla mnie rocznica. Dwudziestolecie. Dwudziesty pierwszy listopada. To równo dwadzieścia lat temu stawiłem się w wydziale komunikacji mojego, ówcześnie bardzo zadymionego, absurdalnie zanieczyszczonego Miasta i odebrałem swoje pierwsze prawo jazdy. Prawo jazdy kategori B. Szary składany w pół kartonik z wklejonym chamsko zdjęciem i grubym napisem Permis De Conduire. Pamiętacie to ?

     No to sprzęgło, jedyna i lecimy !

     Rok 1994. Dla mnie średniawo obsrany rok, rok jakich wiele. Jakoś wtedy porzuca mnie moja ukochana dziewczyna Madzia (nie ona pierwsza), a moi starzy rozwodzą się, od dłuższego już czasu, z różnym skutkiem. Ja, jak to ja, mam zwyczajowe problemy ze zdaniem do następnej klasy, cześc zębów powybijanych w różnych bójkach, pierwsze nałogi na karku.. słowem - ciężki żywot polskiego nastolatka,  który pisze po murach, myśli głównie o koncertach i nienawidzi systemu.

    Ale miałem to swoje coś. Uwielbiałem jeżdzic i uwielbiałem samochody. Grzebałem pod otwartymi maskami, uzupełniałem wyciekające płyny, czyściłem padające świece. Szlifowałem zgniłą blache, nakładałem szpachlę z włóknem szklanym, malowałem minią i kładłem lakier. Pomalowalismy nawet całą sztukę z góry na dół puszkami pod ciśnieniem, po uprzebnim rozebraniu do gołej blachy. Wyszło nieżle, to ta zielona Skoda na foto. W tamtych czasach lepiej władałem puszką z farbą w sprayu niż piórem kulkowym i długopisem.

    Pierwszymi samochodami jeżdziłem jak miałem dwanaście lat, po jakiś opuszczonych placach i pustych uliczkach. Dzieciak, którym byłem wtedy bardzo to lubiał. Jednak to rok 1994 jest znaczący i  różny od pozostałych. Po kursie na Pikaczencie zdaje egzamin kierując czerwonym maluchem i niedługo potem odbieram pierwsze prawko.  Robię to w przedziwnych czasach, w których sąsiedzi wychodzą w sobotę tłumnie przed szare bloki i myją swoje graty otoczone konstelacjami rozrzuconych po ziemi dywaników i skąpane w białej pianie. Nie zważając na jakiekolwiek regulacje związane z ochroną środowiska. Wiadomo, jesteśmy w latach szalonej transformacji. Jesteśmy teraz w roku 1994'tym.

    Zatem dumny i blady odbierałem prawko. Chcę jeżdzić. Legalnie wyjeżdżam na ulice, po których wcześniej jeżdziłem bez prawka. Nie wiem jeszcze, że przyjdzie mi gasić płonące samochody, wygrzebywać się ze zmiażdżonych pojazdów, przemycać graty przez stróżówki, oglądać leżące na asfalcie zwłoki i krew mieniącą się rdzawymi plamami na ulicach. Jeżdzić wężykiem między autami, po płynącej strumieniami benzynie.

    Narwany gówniarz wtedy byłem i gówno o świecie wiedziałem. Bardzo dobrze, że nie interesowałem się wtedy motocyklami, bo nie wiem, czy pisałbym teraz tego bloga...wiecie o co mi chodzi.

    Tak więc miałem już w garści ten szary kartonik. Od dnia dzisiejszego, dokładnie dwadzieścia lat temu. Co tu dużo ukrywać, mam lat tyle, ile mam, czyli w styczniu stuknie mi trzydzieści osiem na zegarku. Teraz siedzę sobie wygodnie przed laptopem, a wtedy nie miałem nawet telefonu komórkowego. Jak chciałem do kogoś wbić wcześniej nie umówiony i się z nim spotkac to musiałem iść na nogach, wejśc po schodach i palcem nacisnąć dzwonek licząc, że ta osoba bedzie akurat w domu. Czujecie, jaka masakra? Tak, tak, pierwszą Nokię 2110 dostałem w zestawie z pordzewiałym Transitem trzy lata póżniej. Zasięgu nie było prawie nigdzie, a moja Nokija wzbudzała mega poszan na dzielni. Wielkie komórki z Centertela, które się niby wtedy pojawiały i które teraz niby każdy z nas pamięta? Na tym zadupiu, na którym mieszkałem ja żadnej nigdy nie widziałem.

     Kartonik odebrałem, wsiadłem do nie swojego, ale wtedy ciągle przezemnie używanego pomarańczowego VW Transportera z siedemdziesiątego dziewiątego, takiego hippisowskiego ogórka. Jadę na stację zatankowac. PB kosztuje złoty pięcdzieściąt, a ropa siedemdziesiąt pięc groszy. Słodkie czasy, gdy diesel był dieselem, a nie spierdolonym jeszcze DPMF-ami, dwumasami i tonami czujników tematem z rozrzedzonym ropą olejem w misce. Ja miałem zawsze benzynówki, ale większośc majacych ropniaki ludzi wtedy latało na opale. Nieważne.

    Co jest najważniejsze i co skłoniło mnie do wymodzenia tego sentymentlno - łzawego posta, to fakt, że miałem te możliwości. Miałem możliwość pełnego i dosłownego styku z motoryzacją lat siedemdziesiatych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy bowiem taki gówniarz bez kasy jak ja mógł liczyć jedynie na same dwudziestoparoletnie, lub więcej graty za marne grosze. Zardzewiałe, padajace zwłoki. Wtedy pojęcia takie jak klima, turbina, wspomaganie, czy pełna elektryka mało komu były znane. Mało komu z mojego powiedzmy niezbyt wysublimowanego otoczenia.

    Tak oto stałem się posiadaczem swojego pierwszego samochodu plastikowego Trabanta 601, najdziwniejszego chyba tworu, jakim jeżdziłem. Potem w  w kolejce ustawiła się dalsza parada picowanych trupów: Duży Fiat, Mały Fiat, Zaporożec ZAZ 961 M, Fiat Ritmo 1600, Skoda 125l, Skoda 105L, Zastawa 110P, Polonez 1,6. Wszyscy w okół jeżdzili takimi wynalazkami, a z co ciekawszych miałem jeszcze okazję poprowadzic Wołgę Gaz 24, Golfa jedynkę, Syrenę 105Lux, Wartburga 353W, Skodę 100S, Samarę, Opla Recorda 2.0, Nyskę czy Żuka. Jeżdziłem jako pasażer Warszawą 224 i Garbuskiem, czy Roburem LO. W sumie bardzo fajne motoryzacyjnie czasy, a stare pojazdy z tamtych stoją już dawno w muzeach, albo tylko czasem przemkna gdzieś na żółtych blachach.

    Motocykle? Były wszędzie, wokół mnie. Kumpel na placu miał WSK-ę, była MZ Trophy i masa ogarko-komarko-simsono-jawek. Na ulicach jednak, wśród aut były prawie niezauważalne. W porównaniu z obecna armią skuterów, to prawie ich nie było. Niknęły w tłumie. Pizzerie jeszcze nie woziły pizzy do domów na taką skalę jak teraz. Ludzie olewali jednoslady i zaczynali sprowadzac bite fury z zachodu. Nie było skuterków w hipermarketach, bo nie było hipermarketów. Nie było też pieprzonych Lidlów, Biedronek i miliardów stacji benzynowych, całego tego anty-polskiego gówna, które sami sobie wychowalismy pod nosem. Wiem, że trwał też wtedy jakiś import motocykli o większych pojemnościach, ale ja tego nie rejestrowałem. Nie siedziałem w tym. Nie za bardzo pamiętam jak wyglądała też sprzedaż nowych, większych sprzętów.

    Zawsze chciałem jeżdzić ak najwięcej się da, zatem zatrudniłem sie w firmie zajmującej się stolarka okienną i jeżdziłem jako kierowca - magazynier. Śmigałem po Polsce dostawczakami typu Transit, Ducato, Lublin i takimi tam. Mogłem jeżdzic bez przerwy od rana do wieczora, dzień po dniu. Tak nawijało sie kilo.

    Potem zrobiłem prawko na ciężarówki, zdawałem Starem 200. To już też zabytek. Było to już w roku 1997-mym. Czasy, w których nie ma jeszcze czegoś takiego jak fotoradar, a kierowcy ostrzegają sie długimi o stojących patrolach drogówki. Nikt nikomu nie bada trzeżwości. Zachłyśnięci wolnością obywatele zapierdalają jak pojebani i wyprzedzaja sie nagminnie na trzeciego, na wąskich dziurawych drogach, szorując progami po poboczach. Kiedyś, o pierwszej w nocy lecę Ducatem 160 km/h, na trasie, dogania mnie policyjny Passat, na sygnale. Ja się bardzo spieszę, jakiś czas go po prostu nie widzę, że dolatuje do mnie. Okazuje sie, że fragmentami było tam ograniczenie do 40km/h. Wypisują mi pięc stów i odjeżdżają, bez zbędnego moralizowania. Wyobrażacie sobie co by było teraz ? Kurde, dobrze, że w 97 także nie interesowałem sie jeszcze motocyklami...lubiłem depnąc, albo zaciągnąc ręczny i palic gumy na przedniej osi.

    Punkty karne ? Nie było czegoś takiego. W radiowozach nie było komputerów. Nie oceniam  w tym wpisie, czy było wtedy dobrze, czy żle. Wszystko ma swoje plusy dodatnie i ujemne. Wszystko jest względne.

    No i tak sobie jeżdziłem i jeżdziłem. Świateł w dzień nie trzeba było zapalać, na stacjach nie było hot-dogów. Płaciłeś za paliwo i odjeżdżałes, nie musząc odpowiadac, czy masz kartę, zbierasz znaczki, chcesz ciasteczko do kawy, wiesz o już o nowej promocji, albo czy nie zbierasz na zastaw plastikowych samochodzików. Mijały lata, a ja bez przerw, wciąż byłem na ulicach. Ewoluowałem razem z nimi, wycierałem gumami asfalt od rana do wieczora. Nie odmawiałem jazdy niczym. Czas mijał, wszystko płyneło. Ślizgałem się na tłustych plamach, uczestniczyłem w wypadkach i stłuczkach. Kasacja, dachowanie, takie tam. Inne pojazdy uderzały we mnie z przodu, z tyłu, z boków, zewsząd. Rozjeżdżałem zwierzęta, uderzałem w przeszkody, dostawałem mandaty, odpadały mi wahacze, umierały hamulce. Wpadałem w poślizgi na lodzie, lądowałem na poboczach. Holowałem przeróżne padliny. Cuda się działy. Mijały kilometry. Wykopywałem busy z błota budów, wyciagałem auta z rowów, biegałem w kółko z akumulatorami. Jeżdziłem od rana do wieczora. Sikałem na koło, jadłem, spałem w autach, przelałem tysiące litrów paliwa. Spierdalałem  w panice środkiem drogi autem pełnym okien, w środku nocy przed jakimiś walniętymi ruskami w starych Ładach.  Uwielbiałem to i czułem, że robię w życiu to, co chcę.

    Zajebiście było zwiedzac najdziksze zakatki naszego pięknego kraju wytężając wzrok, w żółtawym światełku kabiny pośród głębokiej nocy, wbijając go w mapę. Wiadomo, wtedy nikt nawet nie śnił w Polsce o czymś takim jak nawigacja satelitarna, a oznakowanie ówczesnych dróg...pomińmy milczeniem.

    W wolnych chwilach po pracy często siedzieliśmy z kumplami nocami w mojej, albo czyjejś furze, palilismy fajki i jeżdziliśmy bez sensu po okolicy. Driftowalismy tylnonapędowcami, podjeżdżaliśmy pod różne dziwne miejscówki, albo kręciliśmy bączki po zamarzniętych parkingach w białym blasku księżyca. Latem zajeżdżone zapakowane gratami i namiotami  graty przelatywały przez całą Polskę kopcac  na niebiesko i kapiąc wszędzie zużytym olejem. Takie były początki tego, co jest teraz.

    Ale nadal dobrze, że motocykle mnie nie interesowały. To był grożny czas, w którym wydawało mi sie, że jestem Mistrzem Kierownicy. Nie byłem nim, jak łatwo sie domyślec, a na dodatek moją bezsensowna dumę chroniły metry zbawiennej blachy. W sumie byłem dosyć niebezpieczny dla otoczenia.

    Potem pojawia sie Korporacja. Na początku jeżdziłem przeróżnymi ciężarówkami. Po niecałym roku przesiadłem sie na osobówki i małe dostawczaki. Zacząłem wtedy przygodę z kolarstwem górskim i zaczałem zwracać pierwszą uwagę na motocykle. Pakowałem co weekend rower na pakę i leciałem w góry. Jednak wtedy o motocyklistach nie miałem jakoś szczególnie dobrego zdania. Nie chodziło o to, że jakoś żle jeżdzili. Ciężko było się do nich przyczepić pod kątem jady po drogach, bo zasuwali dynamicznie i nie zamulali. Nie pasowali  mi jednak troszkę wizerunkowo. Często jeżdziłem wtedy w góry i gonilem pod górę na rowerze przez długie godziny. Miałem żelazną kondycje i byłem jak maszyna. Jak zjeżdżałem na jakiś zajazd, wkurzało mnie, że tak bezczynnie sobie siedzą, piją browary i bezrefleksyjnie pasą swoje tłuste brzuszyska . Z mojego punktu widzenia wyglądali jak zgraja nieruchawych leniów. No i co... teraz ja jeżdżę do malowniczo położonych zajazdów w góry motocyklem na odbiadek...ironia losu, no nie? Grunt, to umiec się przyznac i nie hipokryzjowac za bardzo. Wszystko sie zmienia.

    Tak wiec mijały lata. Rok po roku. Średnio pięc dych rocznie. Ostatnio dużo więcej.

    Dwadzieścia lat razy pięcdziesiąt tysięcy kliometrów rocznie - to milion.

    Milion kilometrów.

    Milion kilometrów za kierownicą przeróżnych pojazdów. Ile wydeptanych na wylot dywaników, wytartych kierownic, poprutych siedzeń i rozerwanych mieszków przy lewarku zmiany biegów ? Nie wiem, pewnie sporo. Sprzęty często się zmieniały. Najwięcej zrobiłem Pandą na LPG - 207tys km. Bez zdejmowania góry, prawie bezawaryjnie :)  nie licząc zatarcia pompy paliwowej. Nikt wtedy nie mówił nam głośno, że trzeba jeżdzic cały czas z pełnym bakiem benzyny, żeby pompa nie łapała powierza..

    Tyle. Ktoś siedział w biurze, ktoś pracował na budowie, ktoś naprawiał ludziom urządzenia. Ja akurat jeżdzilem autami. Zdumiewające jest to, że te dwadzieścia lat, kiedy się spojrzy wstecz minęły jak mrugnięcie oka.

   A teraz? Teraz jest już inaczej. Maniakalną fazę, kiedy nie dało się mnie wyciągnąć zza kierownicy mam już za sobą. W wolne dni staram się raczej odpocząć od kółka i kiedy tylko mogę, nie jadę. Wiem, że to najzupełniej normalne. Jeśli chodzi o motocykl także będę dążył do tego, żeby w przyszłych sezonach jeżdzic mniej. Powiedzmy przedłożyć jakość ponad ilośc. Dziesięc tysięcy to niech będzie absolutne maximum.

    Nie potrafię naprawić komputera, zrobic porządnie gładzi, wymienic okien, ale możecie mnie posadzic do czegokolwiek, co ma koła i prawdopodobnie dojadę wszędzie, i w każdych warunkach. Teraz mam już świadomość, że nie za wiele to znaczy...

    Tak że te wszystkie lata na pewno nie zostały zmarnowane i nie poszły psu w dupę. Jeżdżący przez długi czas z bejzbolem w szoferce, spychany na pobocza, pozbawiany pierwszeństwa, zastawiany na zadupiach, też nie byłem i nie jestem ideałem. Ale nauczyłem się w końcu, że bezsensowna przemoc prawie zawsze rodzi bezsensowną przemoc. Otoczeni blachą i szybami jesteśmy niesłyszalni. Nie mamy okazji przeprosic głośno za swoje błędy, które ciągle popełniamy. Nasze przepraszające kiwnięcie ręką nie zawsze zostanie zauważone. Wzajemna niechęc przeważnie narasta, często sięga zenitu. Wiem o tym, widziałem to wiele razy. Moim zatem obowiazkiem, tak sobie myślę, po tych  latach, jest  ustapic i próbowac nie eskalowac gniewu. Pomyślec sobie, że tamten ktoś nie uprzykrza mi życia celowo..on po prostu mniej jeżdzi, zatem mniej też ogarnia. Tak mogę przysłużyc, innym, wtedy te dwadzieścia lat spędzonych na ulicy ma jakiś tam sens. Wiem, że czasem jest naprawdę ciężko. To co ludzie potrafią nieraz odpierdolić nie mieści mi się czasem w głowie.

 

    No a teraz co? Teraz jeżdżę też dodatkowo na motocyklach. Po co mi to? Nigdy specjalnie o tym nie marzyłem. Zwariował? Doszczętnie go już pojebało? Albo ma kryzys wieku średniego. Hmmm to chyba jeszcze za wcześnie. Kryzys taki raczej w mniejszym stopniu dotyka ludzi, którzy nigdy nie dorośli i nie zaleczyli dotąd swojego adhd. 

    Jednak posadzenie tyłka na kompletnie zdezelowanym Suzuki GN 250 kompletnie mnie rozwaliło. To była totalna transfuzja świeżej energii. Spojrzenie na to, co dzieje sie na asfalcie z całkiem innej, nowej perspektywy. Dobrze, że zacząłem wtedy, kiedy zacząłem. Chociaż, to w sumie nie wiadomo jak by było, bo jeszcze znam paru wariatów z tamtych lat, którzy już wtedy ujeżdżali rozlatujące się WSK-i, CZ-ty i inne żelastwo. Żyja i jeżdżą dalej na motorach, z tego co wiem mają się dobrze. Wiecie czasami ktoś pisze, że motor to jest w motopompie, i że prawidłowo mówimy sprzęt, motocykl, szpej, dzida, kozak, ewentualnie motór, czy jakoś tam jeszcze.

    Ale z tego co pamiętam w moich okolicach wtedy nikt nie używał takich słów.

    Wtedy był po prostu motor.

Komentarze : 3
2014-11-23 17:58:28 pozdrawiam

Piękny wpis. W dużej mierze pokrywa się z moją rzeczywistością. Prawko odebrałem 2 tygodnie po Tobie a i Trzydiestka Ósemka stuknie mi też w styczniu.
Pierwszy praca - kierowca Żuka potem Transita. Oj się działo, Transit był wyjątkowo fajny na imprezy pod chmurką.
Chyba generalnie tak się objawia 40 na karku. Czasem człowiek odpuszcza bo już nic nie musi udowadniać. Wiec refleksji niż dzikiego zachodu.

2014-11-22 13:26:30 Marek M

Będąc niewiele starszy fajnie się to czyta, zresztą poprzednie wpisy też. Gdzieś w tym człowiek odnajduje też siebie, mniej lub więcej. Pozdrawiam :)

2014-11-22 08:10:42 DominikNC

Kolego, mam dłużej prawko od Ciebie, to miedzy innymi ja ujeżdżalem te WSK i MZ. Gratulacje, za ten milion, jesteś zwycięzca!

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Rok 1994.
[zdjęć: 6]

Kategorie