Najnowsze komentarze
Patricia Allen do: 50 000 tysięcy z Tenerką.
Pojechałam z mężem na oficjalną wy...
Nie jeżdżę tenerką, ale mam szczęś...
DominikCRF wiem o co chodzi z tym ...
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

24.05.2025 17:32

karawanki

Salut! Ktoś tu jeszcze zagląda?

 

      No to teraz już możemy z całą pewnością ogłosić wygaszenie aktywnej części taj platformy.  Od moich ostatnich wpisów z listopada zeszłego roku nikt tu niczego nie opublikował. W zeszłym roku jeszcze coś się działo, ale tendencja była nieubłagana. Riderblog pozostaje już jedynie zbiorem archiwalnych treści,  zlepkiem starych plików dryfujących w cyfrowym kosmosie. Stało się to, co od dawna przepowiadaliśmy. 

     Riderblog wyzionął ducha.

     The end.

     Tymczasem u mnie cały czas coś tam się dzieje, staram się nie zwalniać tempa. W grudniu byliśmy pierwszy raz w Barcelonie, gdzie nawet zimą można się na oglądać fajnych motorków co nie miara. Super tam było, włóczęga na luzie po zakamarkach miasta przez trzy dni. Potem w  marcu polecieliśmy do Omanu na urlop, ale tam to akurat motocyklowo nic się nie dzieje. No i jak przyjechałem na miejsce to pierwszego dnia poczułem jakieś takie zmęczenie dalszymi wyjazdami, które potem ustąpiło na szczęście. Jednak najciekawsze pod kątem motorków przyszło w maju, kiedy to pojechaliśmy Tenerką z Agą do Chorwacji. W końcu, po serii odwołanych planów w zeszłych latach dalszy wyjazd nam wypalił. 

     Dacie wiarę, że dziewczyna pół świata przelatała a nie była jeszcze w Chorwacji?

     Ruszyliśmy pierwszego mają, spakowani w kufer centralny i worek żeglarski przywiązany na nim tak żeby się wieko swobodnie uchylało. Na końcówce Austrii zjechaliśmy z autostrady i do Słowenii wjechaliśmy od strony alpejskiej przełęczy Ljubljej w paśmie Karawanki. W pensjonacie nad jeziorem Bled, czyli takiej turystycznej perełce Słoweńców byliśmy koło siedemnastej i od razu po zrzuceniu gratów poszliśmy na miasto posilić się i popić w miejscowych knajpach. Po przejechaniu tego dnia dystansu 800 kilometrów byliśmy w zaskakująco dobrej kondycji i humorach. Tego też dnia Aga jechała pierwszy raz motocyklem przez Alpy. Nie zrobiły na niej jakiegoś piorunującego wrażenia  - podczas naszych wypożyczeń motocykli za granicą było dużo ciekawszych widoków. No, ale teraz to było tylko dopiero takie liźnięcie Alp, bym powiedział, nic szczególnie spektakularnego. Nasz pensjonat nazywał się Hacjenda a motor stał z boku budynku, przy ulicy. Spokojna okolica, do okoła góry z ośnieżonymi szczytami. 

     Nastepny dzień spędziliśmy na miejscu, a jest tam co robić. Piękne okolice, można obejść jezioro w dwie godziny, albo wdrapać się na górujący nad nim zamek, czy popływać po turkusowej tafli.  Dnia trzeciego wymyśliłem wyjazd na wybrzeże Adriatyku. Ja wjeżdżałem do Chorwacji po raz czwarty, ale Agnieszka nigdy wcześniej tam nie była. 

     Ruszyliśmy o siódmej rano i przed dziesiątą byliśmy w miasteczku Umag na północy półwyspu Istria, bo tam z Bledu było w miarę blisko. Pogoda była cały czas idealna, obładowana Tenerka szła jak burza, tak jak to powinno wyglądać.  Pokręciliśmy się trochę po Umagu, nawet fajne miasteczko, zjedliśmy risotto, ciastko i wypiliśmy kawę a potem wróciliśmy z powrotem do Bledu. Po drodze zwiedziliśmy Lublanę, gdzie stanęliśmy motocyklem pod samym Smoczym Mostem a potem zamówiliśmy najlepszego hamburgera jakiego pamiętam że jadłem. 

   Czwartego dnia wracaliśmy do domu. Pogoda wciąż nam sprzyjała,  ale niestety tylko do Wiednia. Zdążyliśmy się poubierać w przeciwdeszcze na stacjii i od Wiednia tak przez może 3 godziny jechaliśmy w deszczu o powiedziałbym średnim natężeniu. Tenera zawsze dobrze szła w deszczu i nie raz żartowałem że na mokrym mam lepsze tempo niż na suchym, ale tym razem waga zestawu i jego wysokość przez ten worek na kufrze powodowała że jechałem wyjątkowo ostrożnie. Potem przestało padać i już pod sam garaż bylo sucho. Może to i dobrze że ten deszcz się pojawił,  bo Agnieszka trochę z nim okrzepła i na przyszłość będzie to w takiej trasie dla niej coś częściowo już  oswojonego.

     Pierwsza nasza trasa po Europie nie licząc Czech i Słowacji gdzie byliśmy dziesiątki razy, okazała się bardzo udana. Samo miasteczko Bled nie jest może szczególnie ciekawe, ale jezioro z cerkwią na wysepce gdzie popłynęliśmy małą, wynajętą łódką robi spore wrażenie. Lublana też ma swój urok, a półwysep Istria to na pewno ma spory potencjał gdyby się przemieścić w głąb, dalej na południe. Żeby tylko zdrowia starczyło wciąż jeździć po takich miejscówkach,  to będzie idealnie. Ja już nie muszę latać na koniec świata, oglądać jakieś dziury w dupie gdzie ptaki zawracają i tak rozmawialiśmy z Agnieszką,  że przekładamy wajhę na Europę już tak bardziej zdecydowanie.

    Od tamtego wyjazdu minęły trzy tygodnie, ja od powrotu nie jeździłem jeszcze na motocyklu. Zresztą nie specjalnie pogoda do tego nastraja bo mamy najzimniejszy maj od 32 lat. Zimno i wieje. Pada może nie aż tak bardzo, bo ogólnie robi się coraz bardziej sucho i to widać gołym okiem. Jutro ma być 20 stopni, to może się gdzieś przejadę żeby naładować akum.

    Akum mam jeszcze oryginalny, a po zimowaniu Tenerka odpaliła od pierwszego strzała. Zrobiłem sobie małą traskę rozruchową do uroczego Zakliczyna, gdzie też wcześniej nie byłem.  Tego roku tak naprawdę,  tylko trzy razy wyjechałem z garażu dopiero,  ale w sumie przejechałem już że dwa i pół tysiąca kilometrów. Przebieg Tenery zbliża się do 53 tysięcy. 

    Cały czas nic do niej nie kupuje z dodatkowych akcesoriów, nic na siłę nie inwestuję, zupełnie inna filozofia niż poprzednio z Tigerem. Maszyna chodzi jak zegarek i w tym sezonie spróbuję koncentrować się jak najbardziej na dalszych wyjazdach, co zresztą powtarzam co roku. Optymalnie było by zrobić dziesięć tysięcy kilometrów, taki pełen interwał serwisowy. Mam pomysł na samotną trasę w czerwcu,  jak się uda będzie to mój najdalszy wyjazd motocyklowy w ogóle. Trzymajcie kciuki,  a ja dam potem znać. 

     Co do serwisu to przy sześćdziesięciu tysiącach, oprócz filtrów i oleju będę musiał wymienić z tyłu klocki i tarczę hamulcową, bo już po niej widać że jest zmęczona. Do tego dojdzie jeszcze płyń chłodniczy. Miesiąc temu kupiłem komplet używanych opon szosowych Pirelli, tył wygląda nówka a przód prawie nówka i już nie mogę się doczekać jak wymienię swoje ala kostki na te nowe. Jestem ciekaw jak to będzie jeździło na trasach. Wszyscy mówią,  że efekt będzie taki, jakbym wymienił rozjebane łożyska w kołach na nowe i wycie się skończyło.  Zobaczymy, na razie jeszcze jeżdżę na Scorpionach bo dusza pragmatyka wygrywa i żal mi tych nie dojechać.  Przy czym znowu działa złośliwość losu, bo po Szwajcarii rok temu i teraz Chorwacji te Scorpiony uwzięły się i jakoś nie chcą schodzić,  cały czas wyglądają jak nowe, a przecież założyłem używki. Kurde, tak teraz myślę,  że na te 53 tysięcy przebiegu ani razu nie kupiłem do tej Yamahy nowych opon.

    A tak bardziej ogólnie, to dokumentując wciąż rozwój motocyklisty, motocyklizm coraz mniej zaprząta moją uwagę w sensie takim ogólnym. Mało mnie już interesuje czym kto jeździ i dlaczego, jak daleko. Imprez nie śledzę, na żadne testówki się nie nastawiam. Czasem nawet mnie to nawet nudzi wszystko. Symbolicznie zainteresuję się nowościami i tak dalej, ale już jakby coraz mniej. Moja identyfikacja z tym tematem słabnie, a bardziej skupiam uwagę stricte na wyjazdach i podróżowaniu. To się przejawia na przykład tym, że w ogóle nie rozważam już zmiany motocykla, nie analizuje co by było lepsze na dalsze trasy itp. Tenera spisuje się doskonale,  nie wymaga żadnych dodatkowych nakładów,  więc na razie nie muszę zmieniać, pochylać nad tym zagadnieniem. Super mi się jeździ a i żona jeden dalszy wyjazd w roku spokojnie przejedzie i kilka mniejszych. Jak tak obładowałem Tenerę na ten wyjazd, to jedyny aspekt w którym mogło by być lepiej to był układ hamulcowy na zjeździe z przełęczy, te Brembo miały po prostu ciężko wyhamować taką masę. A tak mocowo bez problemu jak na moje potrzeby, cisnąłem sobie autostradą 140km/h a i pod górę przełęczy szła dynamicznie bez zamulania.

     Jak jeszcze jeździcie,  to dajcie znać w komentarzach co tam ciekawego,  tak chociaż ze względu na stare, dobre czasy na tym blogu. Jak nie jeździcie to też opowiedzcie dlaczego. Ja dalej pamiętam wszystkie postacie,  które się tu przewinęły mniej lub bardziej. W sumie to już trzynaście lat tutaj zaglądam,  a przecież wielu z Was jest tu nawet dłużej. Ja nawet poszczególne Wasze komentarze pamiętam. Zajebiste czasy były, i mega kozackie przygody z gatunku takich co się już niestety nie powtórzą. Będą inne ale już nie takie epickie z prostej przyczyny upływających lat, czy zaostrzonych przepisów. Ech, tamte wyścigi na Kawasaki Z 1000, gdzie szło się na żyletki ze śmiercią zaglądającą w oczy, a potem z kaskiem w ręce od razu siadało się na wódkę, bo człowiek był nieśmiertelny przecież, a rano po czarnej kawie jakby dopiero co narodzony.

     Z drugiej strony, przywilejem jest móc wspominać jak motocykl wpadł w poślizg na krawędzi rumuńskiej przełęczy i już się myślało że to koniec. Być wśród żywych, bo przecież było wiele skrajnie niebezpiecznych momentów, nieraz ponad tysiąc kilometrów od domu. Doceniam to, naprawdę to doceniam. Jestem szczęściarzem. Przetrwałem w jednym kawałku. Cieszę się że mogę dalej nawijać kilometry na koła, zabierać żonę w głąb Europy, realizować plan przejechania na Tenerce stu tysięcy kilometrów...i wrzucić coś czasem na bloga, zanim ta stronka zniknie w otmętach cyfrowego niebytu.

     Oby tak dalej!

     Szerokości i wielu udanych wyjazdów przyjciele!

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Słowenia/Chorwacja
[zdjęć: 0]

Archiwum

Kategorie