Najnowsze komentarze
Tak jak napisałeś. Blog zdechł już...
Erjot do: karawanki
Ja już dawno na motocyklowej emery...
Grzesiekvstrom do: karawanki
Przez ostatnie 3 lata przeczytałem...
JaPrzy do: karawanki
LWG - pozdrowionka
MaroDucat do: karawanki
Powtórzę się jak jakiś czas temu. ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

23.08.2025 12:00

Na Lazurowym.

Dzień dobry państwu, w tym odcinku wjedziemy kołami naszej Tenerki na terytorium dwóch kolejnych państw europejskich.

 

     Wyjazd do Monaco zaplanowałem już w zeszłym roku.  Jako że nie doszedł do skutku, czaiłem sie w tym roku na dobrą pogodę. Takowa trafiła się w długi weekend czerwcowy. Przez całą dystans nie spadła na mnie ani jedna kropelka deszczu, a to jest to co motocykliści kochają najbardziej. I oczywiście zakręty. 

     Lata temu, kiedy jechałem np pierwszy raz na Tigerze sam do Chorwacji, to potrafiłem opisać to w trzy odcinkowej relacji. Teraz dwoje się i troję żeby ruszyć z niedługim,  skomnym opisem. Zabawne jak to wszystko się zmienia z biegiem czasu,  jak wszystko powszednieje. Ale, taka jest natura rzeczywistości i nie walcząc z tym, ani nie rezygnując można jeszcze wyciągnąć z tego życia mnóstwo fajnych momentów. W życiu piękne są tylko chwilę jak to Rysiek śpiewał. Zresztą, ten fantastyczny muzyk miał dane pożyć aż 12 lat krócej ode mnie na tą chwilę, więc cieszmy się czym można, póki jeszcze można. 

    I mimo że czasem nie chciało mi się już jechać przed siebie to sporo takich fajnych momentów z tej podróży wyciągałem. Na swój sposób była epicka, bo jeszcze nigdy nie wypuściłem się tak daleko sam na motorku. A było  daleko jak na 5 dni.

    Właściwie to przez cały ten wyjazd kręciłem się w dobrej orbicie sprzyjającego wysokiego ciśnienia łagodnego wyżu, przez co byłem stosunkowo nie poirytowany otaczajacą mnie rzeczczywistoscią. A z tym to ostatnio bywa różnie  Wiedziałem dodatkowo, że nie muszę sie szykować na opady deszczu po drodze, co też zawsze mi pomaga.

    Jechałem przez Włochy i pierwszy nocleg miałem we wsi Carres z 30 kilometrów od Riva del Garda. Poszedłem spać bez nawet jednego piwka, więc z rana o godzinie szóstej ciąłem już Tenerką na zachodni brzeg Gardy wyspany i w doskonałym nastroju. Kurde muszę przyznać że było epicko. Kwintesencja motocyklizmu. Świt i puste alpejskiej boczne drogi. Pochodziłem po Riva, a póżniej ruszyłem na północ do Sirmione del Garda, które nie zawiodło pokładanych w nim turystycznych nadzieji. Zameczek w wodzie - przepiękny. 

     Potem przeskoczyłem znów na autostrady I przemieszczałem się w kierunku Genui. Następnie wjechałem na autostradę A8 wzdłuż Lazurowego Wybrzeża. Przed samą Niceą prowadziło mnie przez zakorkowane miasto i gdzieś około osiemnastej dotarłem na pensjonat na kompletnym zadupiu miasteczka Peymeinade z 30 kilometrówod Cannes. Zanim to sie stało to zjechałem na chodnik pod Mc Donaldem na jakiejś średniej dzielnicy bo poczułem skrajny spadek energii. Byłem głodny, spragniony, przegrzany i nie wysikany. Zdjąłem kask, rozejrzałem się w okół i jak zobaczyłem ze wśród kilkunastu bytujących tam osób nie ma ani jednego białego poczułem irracjonalne wyobcowanie. To by ten moment,  ze miałem dosyć. Znacie to uczucie zupełnego porzucenia i zagubienia w zatłoczonej, skrajnie oddalonej od znanego rzeczywistości? To był ten moment. Ale kiedy napiłem sie wody, zjadłem batona i wydostałem z korka dobry nastrój na szczęście wrócił. Podmiejskimi okolicznościami południowej Francji dotarłem na miejsce ulicą Chemin des Genets.

     To był strzał w dziesiątkę.  Najlepszy pensjonat na motocyklu ever. Położony w górach, ze świetnym basenem. Dodatkowo byłem tam jedynym gościem. Może to zabrzmi dziwnie,  ale od razu złapałem,  że dobrze następnego dnia szybko zjechać i poczilować nad basenem. Zabawne, co nie? Gość jedze kupę kilometrów żeby coś pozwiedzać, a najbardziej podoba mu się basen i to że nikogo tam nie ma. No, może nie najbardziej,  ale bardzo, aż za bardzo.  Pewjie gdybym usiadł na kozetce w zacisznym gabinecie to zapewne dowiedziałbym się, że jestem śmiertelnie zmęczony ciągłą tułaczką po świecie od trzech dekad i że  koniecznie powinienem odpocząć. 

     Z rana znów ruszyłem po szóstej realizować swoj program.  Najpierw było Cannes pałac festiwalowy (takie sobie ale zobaczyć trzeba) potem wzdłuż morza dojechałem do Nicei na plac Mastena a następnie na wzgórze zamkowe z wodospadem - takie miejsca obowiązkowe. 

     No i w końcu Monaco. Byłem już w Dubaju, byłem w Singapurze a teraz wjechałem do trzeciego symbolu bogactwa w tej trójcy. Przyznam ze trochę inaczej sobie to wyobrażałem. To państwo-miasto nie zrobiło na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Zaparkowałem z 200 metrów od Casino Monte Carlo i trochę się tam pokręciłem, pooglądałem te wszystkie luksusowe jachty i samochody.  Nie no, fajnie i warto zwiedzić i pewnie jakbym miał więcej czasu to i więcej bym tam zobaczył.  Ale wiecie, miałem trzeci dzień od rana do wieczora w siodle i ten basen strasznie głośno mnie do siebie wzywał. 

    Jako ze w pensjonacie w sumie to nie było kuchni, zrobiłem po drodze zakupy w Intermarche Express a potem zatrzymałem się na kawę w kawiarni z widokiem na wybrzeże. Byłem zachwycony,  pogoda była przepiękna i wszystko układało sie zgodnie z panem. Obok mnie parkowały motocykle, ludzie śmiali się i rozmawiali w różnych językach. To był świetny kontrast do tego zagubienia na chodniku w Nicei - teraz z koleii byłem zachwycony podróżą i tym gdzie jestem. Przekrój skrajnych emocji. 

    Do pensjonatu dotarłem po piętnastej, więc w sumie ta niezbyt daleka traska i tak pochłonęła większość dnia. Pierwszy raz byłem na Lazurowym i generalnie odczucia wywiozłem  pozytywne. Jest to świetna baza żeby polecieć np do Nicei gdzie lotnisko jest prawie na plaży i stamtąd jeździć sobie po wybrzeżu przykładowo pociągiem który tam co chwilę kursuje. W tej formie pojedziemy tam kiedyś z Agą, bardziej trochę pozwiedzać, bo ja teraz tylko tego delikatnie liznąłem. Jak to na motocyklu. 

    Popływałem trochę w tym basenie i poleżałem pod parasolem. Było słonecznie i cicho. Subtelnie szumiała woda. Wypiłem drinka, zjadłem gotowy zestaw suschi (wiem profanacja) który smakował przepysznie i był to najlepszy gotowy zestaw jaki jadłem w życiu. Wieczorem siedziałem do późna obserwując jak zapalają się światła w domach na otaczający wzgórzach. Cykały cyklady czy inne owady, pachniało jaśminem gwiaździstym, którego zapach zawsze przypomina że jestem daleko. Było tak fajnie że rano nie chciało mi się wracać, pomyślałem że gdybym miał jeszcze jeden dzień było by idealnie. Bardzo dobitnie poczułem wtedy ten brak czasu,  do teraz żałuję że nie byłem tam o ten jeden dzień dłużej. I wcale nie chodzi o to że nie dałem rady dojechać do Saint Tropez.... siedzenie nad basenem w zupełności by mi wystarczyło.

    Standardowo ruszyłem po szóstej i tym razem wracałem do Carres wschodnim brzegiem Gardy, żeby mieć objechane całe jezioro, które jest jak wiecie dosyć duże, ze 120 kilometrów do okoła. Pomalutku jechałem sobie patrząc jak ludzie plażują na brzegu, jedzą lunche w knajpeczkach. Stanąłem zwiedzić Malcesine ale miasteczko trochę mnie rozczarowało.  Natomiast samo jezioro Garda spektakularne, wcale się nie dziwię ze tyłu ludzi wybiera tamte okolice. Zwłaszcza, że był jeszcze czerwiec i pewnie nie było jeszcze takich tłumów, tyłu rowerów i kamperów.

     Dnia piątego, ostatniego, wyprowadziłem Tenerkę z garażu wyjątkowo późno (tam byl garaż połączony schodami prawie z moim pokojem, rewelacja),  bo zagadałem się przy śniadaniu z sympatyczną  właścicielką obiektu. Głównie rozmawialiśmy o różnicach w bezpieczeństwie między Włochami i Francją, gdzie we Francji większość właścicieli jednośladów zapinała jakieś blokady na pojazdy, a pensjonat z basenem to przy tym w Carres wyglądał jak mała forteca. Kamery i kolce na murze versus rower i kosiarka zostawione na noc na nieogrodzonym trawniku.

      Na garaż w Polsce zajechałem o 19.30 tak około. Nic ciekawego jechałem, tankowałem i tak w kółko. Raz podczas tej trasy tak przygrzało słońce że ostatnie batony w kufrze mi sie stopiły. Ale byłem przygotowany miałem dwie kurtki w tym jedną meshową, choć dzień wcześniej po Nicei i Monaco jeździłem w t shircie bo inaczej było ciężko. 

      Na koniec kilka luźnych wniosków.

      Wyjazd ogólnie był budżetowy.  Raz tylko jadłem coś w knajpie na ciepło. Piłem wodę z kranu, miałem termos i parzyłem swoją kawę, elektrolity i batony witaminowe zabrałem ze sobą. Jak tak policzyłem to wydałem około 3500zł na wszystko.  Największe rozczarowanie przyniosły opłaty za włoskie autostrady.  Przejazd w jedną stronę wraz z jakąś przełęczą płatną, która i tak była w remoncie wyniósł 62€ w jedną stronę. Za motocykl płatne jak za samochód do 3,5t. Masakra jakaś. Tydzień temu w Norymberdze rozmawiałem z Włochem i powiedział że te drogi są tam prywatne i ze jest to rabunek w biały dzień, a ceny za przejazdy ciągle idą w górę. Z pozytywów  - Garda przepiękna i Lazurowe z ogromnym potencjałem turystycznym - wszędzie palmy, bajkowe zatoczki i malownicze miasteczka jak np Menton, które niestety widziałem tylko z oddali. Dla starego pryka i poirytowanego lenia, który teraz to już lubi mieć wszystko na już i pod reką to infrastruktura staje na wysokości zadania. Reasumując wyjazd super udany, dzienny przejazd na Tenerce pobity - z garażu do Carres musiałem pokonać 1070 kilometrów na strzała. Cała trasa wyniosła 3600 kilometrów. 

    A Tenerka? Ona jak na razie nie zawodzi. Odpala z rana i dalej idzie jak burza. Leję do niej najdroższą 98 jeszcze E5, a ona w podzięce idzie jak wściekła. I tak właśnie ma być. Tydzień temu wróciłem z 3 dniowego objazdu po południowych Czechach i Niemczech i Tenerka ani nie stękła. 

 

 

   Z kronikarskiego obowiązku - obecny przebieg motocykla wynosi 59 150 kilometrów. 

 

Lewa!

 

 

    Z kroni

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Lazurowe
[zdjęć: 0]

Archiwum

Kategorie