Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

24.08.2016 20:30

Yamaha MT 03 i dalsze przypadki pierwotnego motocyklisty

     Opisując w marcu przygody Pierwotnego Motocyklisty skończyłem w chwili, w której poległ on na kolejnym egzaminie na prawo jazdy i zamienił zajebiście oldskulowa Yamahę Tdm 850 na bezpłciowego Suzuki Freewind'a 650, który jeździł tak kiepsko jak wyglądał.

    W kwietniu tego roku nasz Romek po kolejnym niezdanym egzaminie zapisał się w końcu na parę godzin jazd Gladiusem na placu z prawdziwego zdarzenia i z takim też instruktorem. Efektem tejże inwestycji stał sie wynik pozytywny, który uzyskał przy następnym podejściu. Wleczony po mieście przez pazernego egzaminatora przez bitą godzinę, ale zaopatrzony w nowe umiejętności nabyte na kursie - tym razem nie dał się wyprowadzić z równowagi. Btw wiecie, że są u nas firmy profesjonalnie pomagające w przeprowadzeniu kursu i egzaminu za granicą a potem w zmianie dokumentu na polski ?. Pozostawię to bez komentarza.

     Tak więc R. rozpoczął kolejny z wielu swoich sezonów z legalnym plastikiem w kieszeni i srebrnym Freewindem pod tyłkiem. Znając jego długoletnią wierność posiadanym sprzętom ( obecną osobówkę ma osiem lat ) byłem przekonany, że taki stan rzeczy potrwa przez czas dłuższy.

    Nic bardziej mylnego.

    Popołudniowy telefon od Romana, który odebrałem miesiąc temu wprawił mnie w szczere zdumienie. Po krótkiej rozmowie okazało się bowiem, że Suzuki wisi już od paru dni na Olx'ie. R. mętnie wyjaśniał, że jakoś tak kiepsko mu się nim ostatnio jeździło i że chciałby poszukac czegoś ''świeższego'', czegoś na wtrysku. Wyczułem, że ma już coś konkretnego na oku więc zaproponowałem, żeby mi tu nie pierdolił, tylko wykładał kawę na ławę.

    Zdumienie przerodziło się w osłupienie kiedy ujawnił przedmiot swojego pożądania. Parsknąłem krótkim śmiechem, a kropelki kawy z papierowego kubka zalśniły na kierownicy i desce rozdzielczej mojej służbówki.

   Na początku pomyślałem, że może się przesłyszałem. Wiecie, z Romana jest kawał chłopa. Jest większy ode mnie i wyższy. Zawsze podobały mu się stare V Stromy i taki właśnie motocykl najbardziej mi do niego pasuje. Oczywiście 650'tka - R. nigdy nie wpadłby na tak bezsensowny i mało ekonomiczny pomysł, żeby kupić sobie motor z litrowym silnikiem.

    Dlatego, kiedy usłyszałem, że wypatrzył Yamahę MT 03 z 2008 roku pomyślałem - będziesz na tym wyglądał przyjacielu jak iracki pastuch ze swoją futrzaną wybranką w romantycznej zagrodzie u stóp Gór Kurdystańskich, w blasku księżyca. Postanowiłem delikatnie mu to uzmysłowić, ale od razu jasnym dla mnie stało się, że był już utwierdzony w swoim przekonaniu a sztukę już wybrał. Stała od roku u jego znajomego mechanika nie odebrana z warsztatu po ostatniej wymianie oleju. Właścicielka ( pierwsza od nowości a kupiła w polskim salonie ) koniec końców zleciła serwisowi sprzedaż porzuconego u nich motocykla. Tak na ten  motor natknął się nasz Romuś i jak to stary handlowiec wynegocjował sobie dobrą cenę i system bezprocentowych rat.

    Przejdźmy zatem do meritum - wychodzę z knajpy w której piliśmy kawę i przygladam się Yamaszcze stojącej przy moim Triumph'ie niczym małe dziecko przy rosłym ojcu. Romuś tymczasem skoczył do kibla się odlać więc miałem krótką chwilkę na małą ekspertyzę.

    Nigdy bym nie pomyślał, że motocykl pochodzi od pierwszego właściciela i został zakupiony osiem lat temu w naszym kraju. Odniosłem takie wrażenie ponieważ moto było dosyć mocno podrdzewiałe co każe mi przypuszczać, że stało nieco dłużej i niekoniecznie pod dachem. Ruda szmata zalęgła się od spodu motocykla, rozgościła na śrubach i linkach. Z górnej części lag zaczęło schodzic sreberko a kierownica w okół mocowania półki również podpryskiwała i podrdzewiała. W sumie to dawno nie widziałem czegoś podobnego. Motocykl posiadał crashpady, ale za krótkie - lewy był podtarty, ale nie ochronił baku przed drobnym wgnieceniem prawdopodobnie przy jakiejś parkingówce.

    Romek wrócił i zamieniliśmy się sprzętami. Przesiadka z Triumpha nie okazała się jednak aż tak niekomfortowa jak się tego obawiałem. To dlatego, że siadając na Yamasze od razu poczułem atmosferę lekkiej draki. Wzbudziło to ciekawość kolejnej moto przygody maskując szok wynikły z małych rozmiarów sprzętu. Szykowało się coś ciekawego.

    Po odpaleniu MT następuje fonetyczna ekstaza. Nie wiem, czy nie jest to jeden z najlepiej brzmiących motocykli na seryjnym wydechu jakimi ostatnio jeździłem. Z tyłu wystaja dwie kozackie rury i na prawdę dają konkretnego czadu. Silnik brzmi fenomenalnie, uśpiony przewidywalnym dzwiękiem rzedowych czwórek i trójek poczułem się na nim jak młodociany chuligan.

    Przyzwyczajony do obfitego i mięsistego kokpitu tutaj doznaję kolejnego szoku - przede mną nie ma nic. Trzymając w dłoniach absurdalnie szeroką kierownicę jak na tak filigranowy sprzęt przed sobą mam jedynie asfalt. Płaska jak naleśnik przednia lampa jest niewidoczna z pozycji kierowcy a malutkie zegary w ogóle nie zwracają na siebie uwagi. Z przodu tylko ulica a z tyłu basowe dudnienie...i w oka mgnieniu dociera do mnie o co chodziło Romusiowi z tą Yamahą.

    On jedzie pierwszy a ja cisnę za nim patrząc jak mój Tiger gładko kładzie się w kolejne zakręty. Pode mną singiel o pojemności 660cm bezproblemowo katapultuje tą stusiedemdziesięcio kilogramową konstrukcje do przodu. To jest motocykl do zabawy, to jest motocykl na miasto.  Od razu zapominam o podrdzewiałych elementach, o kurzu i paprochach za szybką obrotomierza. Wszelkie obiekcje zastępuje totalne zaskoczenie z tego jak to maleństwo wyśmienicie zapierdala.

    Gonimy wiec po winklach lecąc w kierunku zapory. MT obcina zakręty niczym ostry tasak. Przecina je, gnie i łamie jak zwinny rower z napędem rakietowym. Singiel trzymany w górnych obrotach dudni wojowniczo i zaskakująco łagodnie wibruje. Nie tłucze się i jest nawet dosyć kulturalny, przyjemny.

    Po parunastu kilometrach ujawnia się jeszcze jedna pozytywna cecha - motocykl ma zaskakująco wygodną kanapę. Już sam jej wygląd budzi pozytywne skojarzenia a jazda tylko to potwierdza. Spodziewałem sie czegoś zupełnie innego bo miałem już motocykl niewielkich rozmiarów, o kanciastym siedzonku - Kawasaki Z 750 i tam każda dłuższa trasa kończyła się cierpieniem.

    W sumie ta MT była jednym z bardziej specyficznych i pozytywnie zakręconych motocykli z jakimi miałem styczność ostatnio - tak mógłbym podsumowac tą niedługą przejażdżkę. Fajne cechy jakie powyżej wymieniłem tworzą z tego motocykla bardzo ciekawą mieszankę. Mieszanka ta powoduje, że od razu zapominasz, że sprzęt jest mały czy jak wyczytałem w jakimś piśmie ''za kobiecy''. To nie prawda. Podczas jazdy rozważałem nawet aspekt MT jako pierwszego motocykla i to jakby rozwijał motocyklistę i jego umiejętności w porównaniu na przykład do spokojnej i przyciężkawej Diversion 600.

    Potem, po jeździe posiedzieliśmy jeszcze chwilę na ławeczce przy zaporze i pogadaliśmy. Okazało się, że w międzyczasie Freewind poszedł do ludzi i to dosyć szybko. Przyjechali po niego Słowak z Polakiem, jak to Romuś stwierdził " jacyś pogranicznicy" i po krótkich negocjacjach odjechali z motocyklem na przyczepce. Po dwóch tygodniach Romuś znalazł w swojej skrzynce pocztowej kopertę z informacją gdzie został zarejestrowany motocykl oraz tablicę rejestracyjną z Freewinda. Suzuki zamieszkał na stałe w Republice Słowacji.

    Jako, że Yamaha miała blachy z drugiego końca Polski spytałem koleżki kiedy będzie rejestrował na ją siebie. Stwierdził, że w przyszłym roku co nieco mnie zdziwiło. R. z własciwą sobie nonszalancją oznajmił, że Tdm'ki nie przejestrowywał przez cztery lata, Freewinda także. Cóż, każdy ma jakieś tam swoje motywy postępowania...ja akurat lubię mieć porządek w papierach. 

    Reasumując Roman, który jeździ całe życie ma teraz nowy motocykl i prawo jazdy - w końcu. Po jeździe jaką odbyłem na jego Yamasze stwierdzam, że jest to motocykl w dobrym stanie technicznym a te drobne niedoskonałości wizualne są do dopieszczenia  i poniekąd usprawiedliwione dobra ceną za motocykl obuty w świeże opony i zasilany nowym akumulatorem. Wracaliśmy potem kawałek razem i zdziwiony zwróciłem uwagę na fakt, że R. wcale nie wyglądał jakby siedział na za małym motocyklu.

    Za szerokimi sterami swojego sprzęta, którym zupełnie mnie zaskoczył wyglądał jak pędzący przed siebie, pochylony nad kierownicą kozak.

Komentarze : 4
2016-08-27 17:56:15 RafałM

Są różne gusta i wymagania. Ja po przetestowaniu kilku maszyn wybrałem freewinda. Co jakiś czas jeżdżę jakimś tam sprzętem ale freewind spełnia moje oczekiwania od moto.
Jest jedno moto, które zrobiło na mnie duże wrażenie... Po 2 godzinnej jeździe testowej nową Africą twin stwierdziłem że to jest to. Ale póki co to pozostaje mi grać w Lotto....

2016-08-26 22:56:36 Marcin Jan

aż z ciekawości wchodzę na yamaha.eu tam jakiś taki trochę inny sprzęt (nawet trochę inny niż trochę).
IMHO poprzednik czyli ten przez ciebie opisywany, wydaje się bardziej charakterny i z wyglądu i z silnika.

2016-08-25 08:15:10 Calmly

Przyjemna, lekka historia o panu Romku.
Jak widać ciężko ludziskom zerwać z motocyklizmem.

2016-08-24 20:51:59 IrekST

Czekałem na ten wpis, pomijając całą cebulę i kombinowanie Twojego kumpla, jest sporo swego rodzaju romantyzmu w jego stylu bycia. Zdaje się być trochę takim błędnym rycerzem, wolnym strzelcem i buntownikiem niepoddającym się systemowi. W dzisiejszych korpo czasach trochę brakuje takich wyluzowanych ludzi.

  • Dodaj komentarz

Archiwum

Kategorie