24.09.2018 19:02
alpejskie asfalty vol. 2: nockalmstrasse
Tak więc ruszyliśmy dalej. Bartek wynalazł jakąś miejscówkę na bukingu, która była w innym miasteczku, zaraz za tamsweg. Niestety okazała się kwaterami bezrecepcyjnymi, więc poszukiwania trwały nadal. Nie były łatwe, bo zatrzymywanie się przed hotelami vanem z przyczepą nie jest zbyt wygodne. Ja wybiegałem spik inglisz, czy nie mają zimmer frei, a kolega czekał w odpalonym samochodzie. Trzecia lokalizacja okazała się trafiona. Kontaktowy austriak zaproponował mi cenę 70 eurasków za pokój z śniadaniem i garaż dla motocykli na noc. Bartek zgrabnie zawinął na parking hotelu o przeuroczej nazwie "zum weissen stein", a ja dołożyłem do puli jeszcze 10 eurocebulionów za jedyny w obiekcie pokój wyposażony w taras z widokiem na góry. No co, przecież nie co dzień jest się w alpach, no nie?
Była godzina dziesiąta rano. Nie spałem 28 godzin i tachając bambetle na trzecie piętro zacząłem odczuwać te aktywne godziny, zwłaszcza, że chmiel z wypitej w aucie wareczki w strongu zaczął powoli usypiać moją psychikę. Bart z koleii tryskał energią - spał skurwielec przez ożywcze cztery godziny i informował mnie właśnie, że zaraz idziemy na moto.
Po szybkim prysznicu zasnąłem na pół godziny i powiem, że było to krótka, ale energetyczna sytuacja - w myśl zasady power nap. Kiedy zeszliśmy na dół i zrzucaliśmy motocykle z przyczepki, resztki zmęczenia ulatywały ze mnie w alpejskie powietrze. Otwarłem sobie energetyka, dolałem do bidonu, który mam na gmolu wody z pastylką najmocniejszych elektrolitów i założyłem kufer na swoje miejsce. Słoneczko przepięknie świeciło, można powiedzieć, że był środek lata. Przygoda wisiała w powietrzu.
Wbiłem w navi nockalmstrasse i wyjechaliśmy z miasteczka st.michael im lungau, w którym to mieścił się nasz "zum weissen stein". Na rondzie odbiliśmy pierwszym zjazdem w prawo, gdzie trafił nas szlaban i automat opłat, za płatny tunel. Trochę potrwało, zanim zakumałem co i jak i uiściłem po sześć euro za każdy z motocykli. Za tunelem, tuż ponad łagodnymi wzgórzami wyłoniły się pierwsze skaliste zbocza hen w oddali, ale nadal to nie było to. Lipa jest w tych Alpach, powiem wam.
Do celu mieliśmy około 50 kilometrów. Zmęczenie opuściło mnie zupełnie. W okół rozpościerały się góry, nad nami błyszczało błekitne niebo, a ja jechałem motocyklem. Było zajebiście.
Nockalmstrasse to płatna droga wiodąca przez przęłęcz wysoko w górach, na terenie parku narodowego. Wjazd kosztuje czternaście euro, o ile dobrze pamiętam. Od samych bramek zaczynają się zakręty, jest ich 52, każdy jast ponumerowany na odpowiedniej tabliczce i trwają przez cały dystans, czyli 35 kilometrów. Zakręty są różne, o różnych profilach i różnym stopniu trudności. Są czyste i regularnie oczyszczane ze żwiru. Na trasie nie ma żadnej osady ludzkiej, z wyjątkiem małej gastronomii. Po drodze napotkaliśmy może ze dwa, trzy zabytkowe kabriolety i parunastu winklujących motocyklistów. Żadnych busów, żadnych dużych mobilków, zero pieszych i rowerzystów.
Pozwólcie, że będę rozbrajająco szczery ...kiedy tam wjechałem, to nieomal nie zesrałem się ze szczęścia.
Jako, że w międzyczasie niebo zasnuły burzowe chmury, które pojawiały się i znikały, na bramkach byliśmy sami. Dosłownie. Ani żywej duszy. Zaraz za bramkami zaczynają się winkle, które wydają się nie kończyć. Winkle na których nikt ci nie przeszkadza, na których możesz się złożyć jak najlepiej umiesz, bez strachu o plamy oleju czy inne żwirki. Jedyne ślady na jezdni, to były brazowe pozostałosci po krowich plackach. Tylko my, droga i ryk dwóch akcesoryjnych wydechów odbijający się od prastarych skał.
Ja dosłownie oszalałem. Adrenalina rozsadziła mi umysł. Pierwszy odcinek jedzie się przez las, a potem droga pnie się na przełęcz, skąd rozpościerały się konkretne widoki. Staneliśmy obfocić motory, przy czym tu żartem dyżurnym było, że trzeba opstrykać sprzęty na olx'a. Zrobiło się bardziej górzyście, ale..widokowo to jeszcze moim zdaniem nie było to.
Mineliśmy knajpę na szczycie i dawaj dalej na dół. Kurczę, jaka ta droga jest różnorodna. Na dole zawineliśmy tuż pod bramkami i łogień spowrotem na górę. Na górze stanęliśmy na filiżanką mocnej kawy. Zrzuciliśmy kurtki do specjalnej szafki dla motocyklistów, ale nie posiedzieliśmy tak za długo. Wiatr hasający ponad szczytami muskał nas chłodnymi paluchami i trzeba było spowrotem się ubrać. Po kawie polecieliśmy znowu na doł, w kierunku wylotowych bramek, aby na dole zgasić motki i podzielić się wrażeniami. Ja jestem nieco większym fanatykiem zawijastych dróg i mój entuzjazm był nie do opisania.
Potem wjechaliśmy znów pod knajpę i ponownie zarządziłem następną pętelkę, tym razem w kierunku z jakiego przyjechaliśmy i znowu do góry pod knajpę. Ten zjazd, kiedy się już troszkę poznało drogę i rozgrzało oponki był najbardziej rozwalający. Uczciwie przyznam, że wpadłem w amok. Wzrok miałem błędny, piana kapała mi z pyska i widziałem jedynie zakręty. Tam też, na krótkiej sekcji białych patelni, kiedy to lewy podnóżek zaharatał po asfalcie tygrysek powiedział w jęku trzeszczącej ramy - mam dość.
To było pierwsze z trzech ostrzeżeń od losu jakie dostałem w alpach, i drugie w tak krótkim czasie, niedługo po naszym z Agą i czarną beemką spotkaniu. Zaatakowałem szeroki lewy winkiel, który piął się lekko pod górę i zwiesiłem się z motocykla najbardziej jak umiałem. Gdzieś tak na winkla apeksie tygrysek powiedział wspomniane: dosyć ja dalej nie jadę, jestem już zmęczony tymi zakrętami. I mówiąc to zaczął układać się do snu na jasnym, alpejskim asfalcie.
Nie wiem jak to się udało, jak go przekonałem żeby jeszcze nie zasypiał. Szarpnąłem ramionami kierownicę do góry i mój tajger niechętnie, bo niechętnie, ale zaczął się prostować. Nie było to jakieś super przerażające doświadczenie, w przeciwieństwie do afery z abs'em działo się jakby w zwolnionym tempie. Chwilę póżniej znów atakowałem winkle jakbym nigdy wcześniej ich nie widział. Ale gdzieś tam w środku, odnotowałem, że moja alpejska gleba była tuż tuż...i że trzeba będzie dać większy pozor. Mimo tego, takie close call'e spotkały mnie jeszcze trzykrotnie podczas tego wyjazdu i za każdym razem towarzyszyło mi to samo szczęście.
Na samym końcu, ostatnie kilometry, kiedy już wracaliśmy w kierunku hotelu, zaczął siąpić delikatny deszczyk, który przerodził się w parominutową burzę. Wjechaliśmy motorami pod suche zadaszenie przed jedną z knajpek i poszliśmy na ciastko i herbatę. Kiedy tak parowała w moich dłoniach na balkonie tejże knajpy, obserwowałem jak pogoda szybko zmieniła oblicze gór. Zrobiło się chłodniej i surowiej, do momentu aż znowu wyszło słońce i leśnie wzgórza zaczęły parować. W około żywego ducha. Żadnych samochodów, żadnych turystów. Bajeczka.
Kiedy opuszczaliśmy nockalmstrasse, było tuż przed szóstą. Niepostrzeżenie spędziliśmy na winklowaniu parę godzin i pewnie z ponad sto kilometrów. Te ostatnie pięćdziesiąt kilo dzielących nas od hotelu pokonaliśmy już w miarę spokojnie. Ja prowadziłem, jak to zwykle kiedy jedziemy razem. Bacząc na austriacką elektronikę, w miejscowościach starałem się zwalniać do tych pięćdziesięciu, chociaż pewnie nie zawsze mi się to udawało. Żadnych radarów jednak nie widzieliśmy, co nie znaczyło, że ich tam po drodze nie było. Zresztą okaże się wkrótce.
Zajechaliśmy do weissen stein i zadzwoniliśmy po naszego gospodarza. Otworzył nam bramę garażu, który okazał się małą kotłownią. W środku było bardzo ciepło, co bardzo mnie ucieszyło. Pogoda pokazywała w nocy dziesięć stopni, dobrze więc, że motki mogą się wygrzać w środku - rano będą od razu ready 2 race.
Po wejściu na górę wypiliśmy po dwie pianki i poszliśmy coś zjeść na miasto. Dawno czegoś takiego nie widziałem - dziewiąta wieczorem, a na wąskich uliczkach zero ludzi. Zero. Ze cztery osoby siedziały w jedynej czynnej knajpie, gdzie zamówiliśmy włoski makaron plus austriackie piwko i to by było na tyle. Senne po sezonie letnim, a jeszcze przed zimowym st. miguel, urzekało nieziemskim spokojem.
Gdy siedzieliśmy tak sobie gadając o minionym dniu, bawiłem się w palcach zieloną naklejką z nockalm, tą z zieloną literą Z symbolizujacą ostre zakręty. Widziałem już parę takich w polsce, chociażby na kufrze mojego motocykla, którym to podobno poprzedni właściciel pan jacek był w alpach co najmniej z pięć razy. Tak przypuszczałem, że muszą je gdzieś tu za darmo rozdawać, że stały się tak rozpoznawalne, podobnie jak naklejki z grossglockner'a, te okrągłe z motocyklistą na harley'u. I rzeczywiście rozdają je w punktach poboru opłat, dołączają do biletu i niewielkiej mapki.
Tak minął nasz pierwszy dzień w alpach. Ja byłem zachwycony. Krajobrazami to tak średnio, bardziej tym asfaltem, zakrętami, senną, spokojną atmosferą i brązowymi krówkami pasącymi się na zielonych łąkach, które wyglądały jakby ktoś dopiero co je sumiennie skosił. I tymi zapachami lasu, igliwia i wonnych, krowich gówien - bo tam nawet gówna pachną wspaniale, przywołując na myśl błogą i sielską prowincję.
Postanowiliśmy wstać następnego dnia jak najwcześniej i z samiutkiego rana zameldować się na śniadaniu. Do następnego celu, tym razem będzie dzieliło nas ponad sto pięćdziesiąt kilometrów. Poza tym mieliśmy się spotkać z moim dobrym kolegą, który okazało się niespodziewanie, że też właśnie przyjechał z kumplami w okolice tamsweg na swoim gieesie, a z którym spotkanie okazało się niezwykle ważne dla naszej wyprawy. Byłem bez porządnego snu od ponad czterdziestu godzin, wiec kiedy tylko dotknąłem głową poduszki, zasnąłem snem kamiennym.
Śniły mi się zakręty.
CDN
Archiwum
- listopad 2024
- wrzesień 2024
- maj 2024
- kwiecień 2024
- marzec 2024
- grudzień 2023
- październik 2023
- sierpień 2023
- czerwiec 2023
- maj 2023
- kwiecień 2023
- grudzień 2022
- listopad 2022
- październik 2022
- wrzesień 2022
- lipiec 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- luty 2022
- listopad 2021
- październik 2021
- wrzesień 2021
- sierpień 2021
- lipiec 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- październik 2020
- wrzesień 2020
- sierpień 2020
- lipiec 2020
- czerwiec 2020
- maj 2020
- kwiecień 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- wrzesień 2019
- sierpień 2019
- lipiec 2019
- czerwiec 2019
- maj 2019
- marzec 2019
- luty 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- sierpień 2018
- lipiec 2018
- czerwiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- lipiec 2017
- czerwiec 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- czerwiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (15)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (1)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)