Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

10.06.2017 20:52

pojedynek bobberów

 

    Z tych wszystkich obecnie produkowanych motocykli o liniach skreślonych powiedzmy "klasycznie", czyli takich, które wyglądem przypominają maszyny z dawnych lat, bobbery podobają mi się najbardziej. Niespecjalnie trafiają w moje gusta otyłe, oplecione skórą i lateksem, ociekające chromem cruisero-choppery i mam nadzieję, że wraz z wiekiem nie rozsmakuję się w podobnych im, lśniących krągłościach. Chociaż, w sumie, ta niepokojąca ewentualność, jest jak najbardziej realna, wystarczy przypomnieć sobie, że zaczynałem przygodę od niepokornych, agresywnych nakedów, marząc jednocześnie o dzikich plastikach, a teraz jeżdżę turystykiem. Strach pomyśleć, co będzie dalej.

    Ale, zostawmy frędzle, cekiny i skórzane pasy i skupmy się na bobberach. Legenda głosi, że dawno, dawno temu, w przepięknym kraju, niegdyś należącym do bestialsko wymordowanych plemion indiańskich, po kolejnej, bardziej już współczesnej wojnie, zaczęto wykupywać z demobilu ciężkie i mułowate, stare i zardzewiałe chaszple. Które nie hamowały, nie skręcały, ani nie przyspieszały, a w ogóle to nic nie robiły. Pozbawiano je zatem błotników i innych zbędnych gratów, czyli odchudzano, celem poprawy osiągów i poręczności. Uzyskanym w ten sposób dodatkowym atutem stał się kozacki wygląd - minimalistyczny i złowieszczy zarazem. Tak powstał bobber.

    Oczywiście, nie wszystkie bobbery wyglądają fajnie. Za wielką wodą częściej, ale i u nas niestety czasami spotykane są konstrukcje, z absurdalnie wysoko uniesionymi kierownicami a'la ostatnie kuszenie chrystusa, tudzież misterium ukrzyżowania. O ile taki motocykl ciekawie wygląda jak stoi oparty na kosie, bez jeźdźca w siodle, to już w czasie jazdy, bywa różnie. Ja wiem, że dobrze jest być oryginalnym i zmierzać pod prąd, sam zawsze wspieram i podziwiam takie inicjatywy, ale jak widzę podobnie skonstruowanego motura, z riderem rozwieszonym na nim jak pranie na sznurze, to mam problemy z zachowaniem powagi. A jak wiadomo, nie ładnie jest się śmiać z czyjejś pasji, oj nieładnie.

    Przechodzę więc do rzeczy - absolutnie niespodziewanie i nie zamierzenie, oraz przez zupełny przypadek przeprowadziłem ostatnio swoją własną bitwę bobberów. Do walki, w odstępie jednego tygodnia, stanęły dwie charakterne maszyny - Moto Guzzi V9 Bobber oraz Triumph Bonneville Bobber.

    Piszę przez przypadek, bo tak w rzeczywistości było. W Krakowie, u jednego z dealerów Moto Guzzi organizowano ogólnopolskie jazdy testowe pod nazwą "Dni Orła" i mimo, że było mi to trochę za daleko, zapisałem się. To była pierwsza taka impreza pod szyldem marki z Mandello del Lario, z jaką się spotkałem, a ja jako, że nie miałem nigdy styczności z tymi motocyklami, nie mogłem odpuścić takiej okazji, aby pomiędzy moimi nogami nie zagrała poprzecznie ułożona fałka, która zawsze wygląda czadersko. Zapisałem się więc na V7 Stone'a, niestety, w przeddzień wydarzenia zadzwonił organizator, ze smutną informacją, że wybrany przeze mnie motocykl nie będzie na jazdach dostępny.  Przepisano mnie zatem na V9 Bobber'a co przyjąłem z oszczędnym entuzjazmem. Do wyboru była jeszcze tylko Latająca Forteca MGX-21, ale jak widzieliście kiedyś ten motocykl, to pewnie zrozumiecie, czemu jednak postanowiłem pójść w bobber'a.

    Identyczna sytuacja miała miejsce na dniach otwartych nowego salonu Triumph'a w Katowicach. Znowu telefon w przeddzień i znowu zmiana motocykla. Zaklepany przeze mnie Tiger 1050 Sport opuścił salony po angielsku,  a mi zaproponowano parę innych atrakcji. Jako, że miałem już za sobą krakowską jazdę na boberku od Moto Guzzi, postanowiłem ponownie uderzyć w te klimaty, żeby sprawdzić jak ci różni producenci bawią się tematem. W ten oto sposób dane mi było porównać w miarę na świeźo, te dwie maszyny zbudowane w oparciu o podobną koncepcję.

     To na razie tyle, jest to takie powiedzmy preludium do właściwego porównania, którego dokonam w następnym artykule. Jako, że trochę tych spostrzeżeń poczyniłem i chciałbym wyczerpująco się na nich skupić w osobnym tekście. Na koniec zdradzę Wam jeszcze, że wyłonienie zwycięzcy nie było trudne, ani pozostawiające jakiekolwiek wątpliwości.

    Jeden z tych motocykli bowiem zdecydowanie odjeżdźa drugiemu prawie pod każdym względem i to bardzo zdecydowanie, bym powiedział.

Komentarze : 1
2017-06-11 15:50:23 Calmly

Świetne motocykle z tych bobber'ow. Przyznam że tego typu stylizacja bardzo mi pasuje. Widac w nich rdzeń motocykli przez prostotę w jakiej sa utrzymane.
Ikoną stylu i przeznaczenia są dla mnie jednak cafe racer'y. To na nich wlasnie mozna smigac wyjątkowo dynamicznie, przy utrzymaniu stylizacji - mniej znaczy wiecej.
Triumph Thruxton 1200R jest niemożliwe dobrze skrojony. Jest punktem docelowym w mojej skromnej opinii.

  • Dodaj komentarz

Archiwum

Kategorie