Najnowsze komentarze
DominikNC do: 24 początek
I o to chodzi! Pozdrawiam!
Od powstania tego artykułu minęło ...
Cześć! Dopóki pojawia się tu jakiś...
Ja też się jeszcze przyczajam. Dzi...
Damiano Italiano do: Ducati Multistrada 950 pl.
Właśnie wróciłem z mojej drugie pr...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

13.01.2018 20:54

w gnieździe handlarzy motocykli

kiedyś kupiłem bandita od handlarza i miałem więcej szczęścia niż rozumu. albo po prostu tak jest - udaje im się za granicą znaleźć starą perełkę o wiele łatwiej niż bezwypadkowego parolatka, który tam przeważnie jest droższy niż tutaj.

 

 

    Dobry kumpel wystawił swojego nakeda na sprzedaż i poszukuje Tigera 800 XR za kwotę około 25 tys. złotych. Zakupu planuje dokonać wczesną wiosną. Oczywiście zaoferowałem mu swoją pomoc i regularnie zaglądam na ogłoszenia tych motocykli. Chce się trochę z nimi zaznajomić, zobaczyć jakie będą się powtarzać, które się nie sprzedają, jak się zachowują ceny poszczególnych egzemplarzy.

    Problem z Tigerami jest taki, że podaż krajowych egzemplarzy z pewną historią nie nadąża za rosnącym popytem. Składają się na to głównie dwa czynniki. Po pierwsze motocykl ten, pozbawiony typowych wad cieszy się nad Wisłą coraz większym powodzeniem. Po drugie, kupują go raczej dojrzalsi motocykliści, którzy nie rzucają się co roku z motocykla na następny motocykl. Innymi słowy nie zasilają rynku swoimi egzemplarzami zbyt często, tylko dbają i tłuką kolejne kilometry.

     Dlatego 90% tych używanych  Triumph'ów pochodzi z komercyjnego importu, a na stronkach typu aledrogo jest obecnie tylko jedna, czasami dwie strony. Zaglądam tam przeważnie raz na dwa dni i po filtrze "najnowsze" sprawdzam jakie nowe sztuki wpadają nam do sieci.

     Nagle, bęc - jest sztuka w salonie motocykli używanych parę kilometrów ode mnie. Rocznik 2011 w cenie 24900 nie najniższej jak za ten rocznik, ale  ogólnie do przyjęcia biorąc pod uwagę ilość dodatkowego wyposażenia jakie ma na pokładzie nasz nowy przybysz z bogatej europy. Po zdjęciach widać od razu, że osłony halogenów i uchwyty pasażera pomalowano na czarno, klakson jest zamontowany w nietypowym miejscu, tylne siedzenie było obszywane, a między górą silnika a ramą jest dziwnie za dużo wolnej przestrzeni, przez którą widać ścianę za motocyklem.

     Dzwonię do kumpla, który już oglądał ogłoszenie. Salon, w którym też miał okazję kiedyś być, średnio wzbudza jego zaufanie. Ja jestem jakoś bardziej pozytywnie nastawiony, mimo, że słyszałem w jednym motovlogu, jak to potrafią pięknie na równiutko poprzetaczać tarcze, z którymi jest potem niestety problem taki, że często nie mają minimalnych wymaganych grubości. Kumpel z koleii twierdzi, że są "mistrzami detailingu", przez co każdy stojący tam motor radośnie nurza się w plaku.

    Tak, czy owak jadę zobaczyć czarnego Tygryska, który w opisie ogłoszenia dorobił się statusu "stanu salonowego" i rzeczywiście świeci się jak świeżo wylizane psie jajca. Jeżeli chodzi o "stan salonowy" to czas pokazał, że chodziło tam jedynie o taki sobie stan motocykla, który stał sobie w salonie motocykli używanych i ze sprzętem wyjeżdzającym od dealera jako nowa sztuka nie miał absolutnie niczego wspólnego.

     Na miejscu przyjmuje mnie młody koleżka, który w przypadku gdybym to ja był szefem interesu, nigdy nie zostałby dopuszczony do zajmowania się klientami. Chociaż, równie dobrze mógł to być sam właściciel/wspólnik itp. który dzień wczesniej zaliczył szlifa,rzuciła go dziewczyna czy też zdechł mu ukochany kot. Nie znam ich, więc kto wie?

     Oglądam motocykl i stwierdzam, że mój kumpel był w błędzie. Motocykl rzeczywiście doznał bezmiaru plaku, jednak mistrzostwo detailnigu to na pewno nie było - sporo by można jeszcze doczyścić, a część psikadła chyba trafiła także w miejsca, w które trafić nie miała i nikt tego potem nie roztarł. Chodzę więc sobie i oglądam maszynę, która oprócz małej wgniotki na baku i przetarcia na boczku wygląda na bezwypadkową. Ograniczniki na półkach są całe a na podnóżkach i innych wystających elementach nie dostrzegam śladów niepokojącej przeszłości.

    Stwierdzam natomiast, że lusterka także były malowane. Pytania zaczynam jednak od halogenów i uchwytów. Nie dowalam się chamsko jak jakiś Janusz do gościa, bo to może nie on malował, tylko grzecznie, szanując gospodarza pod którego dachem się właśnie znajduje wesoło zagajam :

     - Ciekawe czemu poprzedni właściciel pomalował sobie te elementy, nie ?

     - To są oryginalne elementy motocykla - twardo odpowiada sprzedawca 

     - Tak, tak ja wiem, ale ciekawi mnie tylko motyw zmiany koloru...uchwyty to rozumiem, bo normalnie są szare i guma z butów zostawia na nich ślady, bardziej dziwią mnie te halogeny.

     - Nie, to są oryginalne elementy - gościu powtarza jakby się zaciął.

     - No wiem, że sa oryginalne, tylko mówię, że pomalowane.

     - Nie są pomalowane, to są oryginalne elementy motocykla - w jego głosie wyczuwam rodzącą się agresję.

    Akurat kucałem przy silniku, więc spoglądam na kolesia jak na idiote, wstaje z kucków i palcem wskazuje mu powierzchnię osłony lewego halogena, z której łuszczy się czarna farba, próbując zachować w sobie maksimum spokoju

     - A to, to co to jest? Panie, przecież tu farba odłazi całymi płatami, no coś pan? - uśmiecham się z lekka, gdyż ta cała sytuacja staje się powoli z lekka komiczna.

     I teraz uwierzcie lub nie, ale co na to odpowiada nasz sprzedawca miesiąca? 

     - To nie było malowane, to jest oryginalny element motocykla - przy czym napięcie w jego głosie zaczyna jeszcze bardziej rosnąć.

    Na szczęście weszli następni klienci i uroczy fachowiec oddalił się w ich kierunku. Idę do biura i drugiego z nich, tego, który już na pierwszy rzut oka wygląda na mądrzejszego i proszę o odpalenie motocykla oraz okazanie książeczki serwisowej. Stojacy obok Tiger ma dołożony fajny wydech z karbonową końcówką i centralną podstawkę.

    Ten drugi pracownik/szef czy ktokolwiek to jest, okazuje się o wiele bardziej ogarnięty i milszy. Przekręca zapłon (kluczyk serwisowy się nie świeci, a ODO wskazuje 35500km) i kręci rozrusznikiem, ale motocykl nie zapala. Po chwili przynosi baterię matkę i zakłada Tygryskowi klemy kabli rozruchowych. Trzycylindrówka wreszcie przemawia.

    Budzący się do życia bez ssania, ciepły silnik w ciepłym salonie, nie puszcza z rury pary wodnej, tylko kłąb czarno-niebieskich, gęstych spalin, które w podobnych warunkach nie wydobywają się z wydechu mojego Tigera, a oba motocykle wskazują niemal identyczny przebieg. Serce Tygrysa, nie powiem, pracuje nawet równo. Niestety w niektórych miejscach lakier pieca pokrywają bąble, jakby nadtopienia od zbyt wysokich temperatur. Do tego spod śrub przytwierdzających pokrywę silnika wystaje wyciśnięty klej to gwintów lub inny silikon. Między pokrywą, a ramą rzeczywiście jest zbyt "pusto" jakby brakowało jakiś elementów czy kabli. Coś tu jest nie tak.

    Nie podoba mi się ten Tiger. Ewidentnie jest podejrzany. Dodaję trochę gazu i zauważam dziwną rzecz. Mimo, że grzanie manetek jest wyłączone te są nieomal gorące. Akurat przechodzi obok nasz mistrz sprzedaży, więc pytam o co to chodzi z tymi manetkami. Bąka coś pod nosem, że tak to ma być i że są oryginalne (powaga,nie żartuje teraz) i znika w czeluściach biura. 

    Zaglądam w książkę. Moto pochodzi z Włoch, nie jest zarejestrowane w naszym kraju. Podbita cztery razy przez jakiegoś włoskiego rzemieślnika, ale nazwa Triumph na pieczątce nie występuje, chociaż to jeszcze o niczym nie świadczy. Z wpisami z początku wszystko było okej, natomiast od połowy roku 2016, aż po dziś dzien motocykl przejechał zaledwie 1500 kilometrów według zegarów.

    Zakładam więc, że w tym decydującym okresie z motocyklem musiało stać się coś niedobrego.

    Gaszę sprzęta. Na zdjęciu wyglądał b.fajnie, w realu już trochę gorzej. Halogeny są tylko żarówkowe, a szkło jednego z nich jest zmatowiałe jakby od środka i przypuszczam, że za wiele już nie da się z tym zrobić. Przycisk ich włącznika nosi ślady bardzo częstego używania - farba którą pomalowano symbol przeciwmgielnych jest już w całości starta kontrastując z prawie nową, symbolizującą grzanie manetek na przycisku obok. Rama pod siedzeniem jest cała, opony z 2016go z mnóstwem mięsa, a napęd i złoty łańcuch prawie nowe. Lagi suche, łożysko główki nie stuka. Natomiast sprzęgło bardzo ciężko chodziło, a to też bardzo zły znak. No i to obszyte siedzenie pasażera- mało kto to robi, bo już fabrycznie jest niezwykle wygodne. Natomiast kierowcy jest oryginalne z tym, że gąbka chyba jest nienaturalnie wygnieciona, być może zamokła, i materiał na fotelu brzydko się marszczy.

    Wyszedłem  stamtąd taki troche z lekka podkurwiony. Wkurzył mnie ten gościu i jego nieudolna, odpychajaca napięta argumentacja. Ja rozumiem, że można być znużonym absurdalnymi pytaniami nieogarniających klientów, ale na miłość boską, w każdej branży są absurdalni klienci do huja wafla i trzeba przecież z nimi żyć, ba  - trzeba im sprzedawać towar po to właśnie.

    Rzecz miała miejsce dwa tygodnie temu. Motocykl nadal wisi, czyli nie poszedł na tak zwanego "pierwszego strzała". Oczywiście pewnie wkrótce, w początku sezonu znajdzie sobie nowego nabywce sam, bo ten koleś co tam pracuje, to nie jest w stanie samodzielnie przekonać kogokolwiek do zakupu czegokolwiek. Kiedy się tam kręciłem wszedł do salonu facet grubo po czterdziestce, pewnym krokiem i z miną znawcy podbił od razu do naszego Tygryska. Połaził trochę z rękami w kieszeniach bujając się jak król cwaniaków na piętach brązowych półbutów, kopnął w oponę, pokręcił manetką, po czym głośno zadał niezwykle celne i ważne pytanie : czy są do tego jakieś kufry? 

    Tak wyglądał pierwszy risercz przed zakupem motocykla do którego szykuje się mój kolega. Dobrze, że nie przyjeżdżał, bo by tylko zmarnował paliwo. Kiedy do salonu wszedł jeszcze ten pajacujący cwaniaczek, atmosfera stała się dla mnie nie do zniesienia, profanując pozostałe jeszcze we mnie pokłady tak zwanej motopasji.

    Zdzwoniliśmy się potem z kumplem i mówię mu co i jak. Poprosiłem go żeby koniecznie pamiętać o żelaznej zasadzie nie jeżdżenia na oględziny motocykli dalej niż poza promień przysłowiowych stu kilometrów, bo to naprawdę jest bez sensu. I żeby raczej omijać motocykle swieżo sprowadzone do kraju. Na wiosnę rynek powinien ruszyć z miejsca i miejmy nadzieje, że wtedy spina będzie mniejsza 

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz

Kategorie