Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

04.03.2015 19:27

Varadero

W latającym skansenie komendanta Castro.

    Zawsze chciałem odwiedzić Kubę. Przystanąc pod rozpadającymi się budynkami w stylu Art Deco w Hawanie, popatrzec na stare amerykańskie krążowniki szos leniwie sunące po ulicach, zrujnowane kamiennice w stylu kolonialnym czy napić się mocnej kubańskiej kawy. Czas jednak leciał, pojawiały się inne projekty, a Kuba zawsze lądowała na bocznicy.

    Odkąd pamiętam o Kubie zawsze mówiło się, że trzeba ją zobaczyć jak najszybciej, póki Fidel jeszcze żyje. Lata leciały,  Fidel nie umarł, więc końcu postanowiłem się tam wybrać. Czynnikiem przyspieszającym moją decyzję są kombinacje Obamy w okół wyspy, zapowiedzi wznowienia stosunków handlowych i złagodzenia sankcji. Zachodzi więc poważne zagrożenie, że to co dla przeciętnego turysty z Europy jest tam najpiękniejsze wkrótce ulegnie gospodarczemu i wizualnemu zgwałceniu. Nienasyceni  Amerykanie lada moment wysadzą na Kubie swój pazerny desant i zainstalują tam kolejne Miami Beach. Zburzą czarodziejskie kamienniczki i wstawią w ich miejsce frontony Mc Donalds'ów. Wykupią za grosze i wywiozą do siebie wszystkie dostojnie płynące w cieniach palm Bel-Airy'y. Czas ucieka a zegar tyka, tak jak u Lovecrafta. Wkrótce ''prawdziwa'' Kuba może zniknąć.

    Obiecałem, że jak na miejscu zastanę turystyczno-przereklamowaną rzeczywistość, to nie odezwę się ani słowem. Na szczęście tak się jednak nie stało. Turystycznie Kuba daje odpocząc w spokoju, motoryzacyjnie zaś miażdży jak wielka prasa. Taki fan motoryzacji jak ja, pamiętający i jeżdżący kiedyś wieloma starymi furami nie wie za bardzo w która stronę i na jakie auto, czy motor ma najpierw spojrzec. Pojazdy, które można spotkac na naszych europejskich drogach,  stanowią jakiś jeden procent jeżdżącej tam populacji. Chcąc to wszystko dla Was opisać, nie wiem za bardzo od czego zacząć. 

    Na początek może, o tym, w jakich w ogóle warunkach oni się tam przemieszczają . Wspomnę o tamtejszych wynalazkach, które wyrywały mnie z butów, a na koniec dorzucę relację z jazdy i wypożyczenia skutera SYM Orbit 2, zwanego pieszczotliwie SYM-kiem.

    Na Kubie ogólnie przez większośc czasu jest bardzo gorąco. Są miesiące z większą ilością opadów, ale deszcze karaibskie często szybko mijają i szybko wysychają. Głównie rządzi palące słońce. Nie ma zimy, nie ma chemi, nie ma soli. Dla metalowej konstrukcji samochodu, czy motocykla to dobrze, powstawanie korozji jest bowiem utrudnione. Ale na lakierze, plastikach i gumie palące słońce czyni prawdziwą apokalipsę. To jednak nic, gdyż sptytni kubańscy mechanicy i lakiernicy doskonale dają sobie z tym radę. Ci zręczni ludzie mają opinię najlepszych mechaników na świecie. Po tym co widziałem, wierzę w to jak najbardziej

    Jakie są drogi na Kubie to za bardzo nie wiem. Zrobiliśmy z 500-600 kilo po wyspie, ale głównie na zachodniej stronie. Nie byliśmy w głębi wyspy. Tam gdzie jeżdżiliśmy, czyli skuterkiem po półwyspie, czy na trasie lotnisko-Varadero, czy Varadero-Hawana drogi były w doskonałym stanie. Ciągnie się tamtędy tak zwana ''autostrada''. Jest ona płatna bezdyskusyjnie i jadąc SYM-kiem za miasto zobaczyć wioskę zupełnie nieturystyczną,  musieliśmy zostawic na bramkach sześc peso. Po tamtych kursach to około pięc euro, czyli dwadzieścia złotych za trzydzieści kilometrów na skuterku. Czad.

    Światła na skrzyżowaniach w Varadero były tylko w jednym miejscu. Przy czym posiadały one jakże użyteczny wynalazek, jakim jest sekundnik. Co do pasów dla pierwszych, to widziałem tylko parę w Hawanie. Pieszy chcący przejśc przez ulice, jak ma wolny jeden pas to idzie na środek jezdni, tam się zatrzymuje i czeka aż drugi pas się zwolni, wtedy idzie dalej. Odbywa się to jednak dosyc spokojnie, bo kubańczycy jeżdżą niezwykle majestatycznie, toczą się dostojnie i kruzują nieśpiesznie. Pieszy nie musi przechodząc przez jezdnie biec po życie, jak na przykład w Moskwie, nawet kiedy jest na pasach. Na Kubie pełen luz typowego południowca.

    Kubańczycy niestety są biedni i malo kogo stac na samochód, czy motocykl. Ci którzy mają na benzynę nie dają umrzec swoim pojazdom, a paliwo tankują na identycznie wyglądających państwowych stacjach. Zapomnijcie o kupieniu hod-doga, czy puszczeniu tam totka. Stacja, to stacja, tankujesz i spadasz. Dodam tylko, że jak tankowałem SYM-ka nie ogarnąłem tamtego dystrybutora. Musialem iśc po lokalesa, żeby mi pomógł. Nie był specjalnie zdziwiony :)

    Na początek samochody. Spodziewałem się, że amerykańskie będą w przewadze. Tymczasem  krążowniki stanowią podobną ilośc jak druga siła Kuby na czterech kołach, a więc rosyjskie pażdzierze z byłego ZSSR. W tym obozie króluje głównie Łada 1500 i Łada 2107. Do tego różne generacje Wołgi, jakieś Pabiedy i w cholerę Moskwiczów.

    Jeśli chodzi o amerykańskie potworne pożerscze paliwa, są najbardziej widowiskowe i kolorowe. Komercyjne sztuki, jak na przykład taksówki bywają  najbardziej odpicowane, lśniące i efektowne. Głównie z lat pięcdziesiątych i sześcdziesiątych, ale i czterdziestych także. Mają potężne, długaśne maski i bagażniki, ale o dziwo w środku nie ma jakoś przesadnie dużo miejsca. Muscle Car-ów z lat siedemdziesiątych nie widziałem tamże, tylko może z jednego Trans-ama tylko. Lata siedem- i osiemdziesiąte reprezentują tam głównie rosyjskie kanciaki. Przemknęło też kilka Opli z lat pięcdziesiątych, oraz prastara Skoda Octavia naszych sympatycznych południowych sąsiadów. No i co najważniejsze Aga zrobiła mi zdjęcie z morderczą królowa szos z jednej z moich ulubionych powieści - samą Christine -  niestety nie czerwonym, ale za to ogromnym i złowieszczo wyglądającym Plymouthem Fury.

    No i to wszystko jeżdzi  tam sobie koło siebie kopcąc niemiłosiernie w błękitne niebo. Nie martwią się tam, nadoceaniczny wiatr przegoni przecież gryzące spaliny, wtłoczy je nad inna piękną wyspę. Między samochodami śmigają małe, żółte taksówki, dwusówowe ''jajka'' przypominające trochę azjatyckie tuk-tuki. Tu i ówdzie przemknie furmanka z konikiem, albo osiołkiem, wyprzedzana przez Garbusa do dzisiaj ponoc produkowanego w niezbyt odległym Meksyku. Pełen odpał.

    Jednak bystre oko obeznanego z motoryzacją miłosnika od razu dostrzeże, że ten latający skansen z oryginałami ma niewiele wspólnego. To dosyć oczywiste, bo który silnik przetrwa taką wieloletnią katorgę w ciąglych upałach, a która blacha w końcu nie zgnije. Postanowiłem zatem przyjrzec się bliżej tym egzemplarzom.

    Zacząłem od potworów. Większośc amerykańskich krążowników szos została przez zręcznych mechaników kubańskich wyposażona w silniki diesla. Brakujące części są dorabiane w cieniach rozłożystych palm. Niektóre auta kopcą nieprawdopodobnie. Nie wiem jak dokładnie jest z dostosowaniem automatycznych skrzyń biegów. Taksówki, którymi jeżdziliśmy jak Dodge 56, czy na przykład Ford Fairlane były akurat w benzynie. To co jest naprawdę szokujące, dla nas europejczyków, że wsiadasz do takiego starego trzęsącego się sześcdziesięcioletniego samochodu, a on ma skrzynie w automacie. Wrażenie jest niesamowite.

    Silniki mają trochę łatwiej niż u nas. Uruchamianie ich następuje prawie zawsze w wysokich temperaturach, przy lepkim oleju. Wydaje się oczywiste, że palące po ponad dwadzieścia litrów paliwa jednostki nie przetrwają długo w biednym kraju. Pod maskami szybko zagościły dieselki. Ale blacha tych podróżników w czasie,to dopiero materiał na powieśc. O ile jest to tylko blacha, a nie tony szpachli i jakieś wspawy z niewiadomo czego. Częśc fur ma położony nowy lśniący lakier, ale to mały odsetek. Reszta to spalone słońcem, pospawane, poklejone, polepione mastodonty. Lakier w wielu miejscach wyjarany do blachy. Kierunkowskazy, lampy przeszczepione z innych modeli, które były pod ręką. Zamontowane w innych miejscach. Lampy mniejsze niż oryginalne, oblepione do okoła szpachlą czy jakimś innym kitem i obmalowane pędzlem. Sprężyny wychodzące z siedzeń, deski rozdzielcze pomalowane w okół zegarów zwykłą farbą w celach odświeżenia wnętrza. Zamiast zderzaków dospawane kątowniki, różne felgi na kołach. W to wszystko wetknięte nowocześnie wyglądające, podświetlane na kolorowo radia...ale jeszcze na kasety. Nie wiem co więcej.

    Najdziwniejsze, że to wszystko jakoś jeżdzi, nie sprawiając nawet wrażenia jeżdżącej składnicy złomu. U nas niektóre fury to nieraz gorzej wyglądają, zwłaszcza segment przerdzewiałych dostawczaków. Tamtejsze motoryzacyjne duchy toczą się dostojnie kopcąc malowniczo z rur. Szyby jak są, to pootwierane w słonecznym żarze, brązowe ręce z cygarami zwisają z okien. Hiszpańskie rytmy leci na fulla w każdym zakątku wyspy. Gnębiony reżimem naród potrafiacy się cieszyc naprawdę małymi drobiazgami...

    Na przykład..maluchami. Tak! Na Kubie jeżdzi bardzo dużo maluchów i trochę dużych fiatów. Popłyneły tam kiedyś w latach ''wielkiej przyjażni''. Cały czas jeżdżą, ale wydają trochę inne dzwięki. Nie wiadomo co mają pod maskami, ale na pewno nie są to oryginalne twiny w pojemności sześcsetpięcdziesiąt. Natomiast jakie serca mają duże fiaty to udało się akurat ustalic, bo jeden przy nas odpalał. Pokręcił, pokręcił, zagrzechotał i wypuścił z rury czarny obłok niedopalonej ropy...

    Z bardziej współczesnych samochodów najwięcej jest taksówek Hyundai Accent i Kia Picanto. Do tego dochodzą cywilne osobówki chińskiej marki Geely, wyglądające trochę jak podróba Corrolli  z przełomu wieków. Autobusy, z tych nowszych to również chńskie sztuki, ale nazwy nie pamiętam, chyba Yutong. Jeden z nich miał największy luz kierowniczy jaki ostatnio widziałem, dosłownie chciał pływac po całej drodze, ale kierowca skutecznie kontrowal te zamiary i nanosił poprawki.. Reszta nowszych fur to drobiazgowe ilości.

    Co do transportu publicznego, to jest państwowy i skrajnie niewydolny. Grupy ludzi po pracy czekaja na wylotówkach z miast i próbują łapac stopa. To wszystko działa. W trudnych czasach, które przeżywają czuc, że starają się sobie na wzajem pomagac. Do tego wszędzie latają odkryte ciężarówki na pakach których siedzi bądż stoi na przykład trzydzieści osób. Da się ? Pewnie, że się da. Wszystko się da.

    A cały ten obłąkany kram jeżdzi na róznych blachach. Nie pamiętam, ale czerwone są chyba firmowe, białe państwowe, żółte prywatne..nie zapamiętałem tych kolorow i znaczeń.

    No i mamy nasze kochane motocykle.

    Tutaj oczywiście także sporo się dzieje. Podstawowy silnik motocyklowy współczesnej Kuby to dwusów. Królują paredziesięcioletnie sprzęty z byłych demoludów. MZ-KI, Cezet-y, IŻ-e. Najczęściej spotykanym i jednym z najmocniejszych motocykli na Kubie jest Jawa 350. Zacny ten motor ma tam wiele oblicz i podlega wielu przeróbkom. Spotkamy go jako pojazd rodzinny z koszem, w którym podróżuje cała czteroosobowa rodzina, ale także jako kozackiego ściga z białymi migaczami i kolorowym malowaniem, bądz zwykłe moto, którym zwykły gośc jedzie co dzień do roboty.

    Kosz boczny, to w ogóle oddzielny temat. Jeżdzi tego mnóstwo, ze względów ekonomicznych. Głównie przy Jawa-ch i Iż-ach. Mz-y zwykle śmigają solo. Czyli można zaryzykowac stwierdzenie, że wystepuje tam zjawisko solówki tak jak u nas w ciężarówkach :) . Mamy więc sam ciągnik albo ciągnik z doczepą :). Według mnie stosunek motocykli z koszem do bez kosza to prawie 1:1.

    Sporo jest też motocykli starszych, zajeżdżonych dawno na śmierc. Nie wiem, z lat pięcdziesiątych może, ale nazw nie sposób już odczytac, są bowiem dawno zamalowane wyżej wspomnianym pędzlem. Odpalają z kopa, jeżdżą jakoś. Nie są jedynie eksponatami w zwykłym skansenie. Bo Kuba to to tak na prawdę jest latający skansen szalonego komendanta.

    Motocyklisci i skuterzyści jeżdżą po Kubie tylko w kaskach. Przenajróżniejszych. Co do odzieży ochronnej nie stosują żadnej powtarzam żadnej, a przynajmniej ja nie widziałem takowej. Chyba było by im za ciepło, a może po prostu nie mają takiej tradycji. Do tego jeżdżą bez świateł do naprawdę póżnego wieczora i słabo ich widac. Elementy odblaskowe? naprawdę wątpię, czy w ogóle wiedzą co to takiego jest.

    I w takim latającym skansenie mija nas na przykład młody gościu na niebieskiej MZ-cie. Dosyc zapierdala.  Na nogach ma japonki a na dupie szorty. Koszulka polo z krokodylkiem a na kierownicy trzepota zawieszona siatkówka z zakupami. A na głowie...kurwa nie do wiary, ale na głowie ma kask rowerowy, prosto z kolarzówki, jakby dopiero co przesiadł się z Tour De Pologne. To się tam na prawdę dzieje, na każdym kroku.

    Nigdzie wcześniej nie widziałem zaparkowanego pod sklepem motocykla, który ma przerdzewiały na wylot tylny błotnik. Oldsmobile-a z dospawanymi na bagażniku zamknięciami na dyndające na dziurach kłódki. Gościa w rowerowym kasku na MZ-ecie.

    Muszą jednak gdzieś tam byc normalne motocykle, bo widziałem R6, Gixera sześcsetę, i CBR-e sześcsetkę, niemłode już sztuki. Tylko tyle i żadnego Harley-a, i żadnych litrów. Jest za to dużo policji na motorach i uwaga...jeżdżą czarnymi Yamahami Virago, albo podobnymi do nich Moto Guzzi-mi ze skórzanymi sakwami po bokach. Wyglądają kretyńsko i jest kupa śmiechu.

    Trafiają się także Suzuki GN (najmocniej siedząca japońska marka na wyspie), chińskie Limfan-y, jeszcze inne chińczyki, parę Yamaszek . Kawasaki na Kubie..no cóż mam nadzieję, że gdzieś tam są :( . No kwestia skuterów...

    Maxi skutów nie widziałem tam żadnych. Czołowi przedstawiciele tego segmentu, to raczej motorowery z lat pradawnych, jak Jawa 50, czy Simson S 51, także z koszami bocznymi. Wyobrażacie sobie jakiemu obciążeniu zostaje poddany silniczek takiej starożytnej pięcdziesiątki, która ciągnie dwójkę (albo trójkę) pasażerów i jeszcze do tego kosz?. Potem jest jeszcze trochę plastikowych pięcdziesiątek. W przewadze bryluje SYM Orbit2 z racji tego, że wszystkie wypożyczalnie  mają go na swoim wyposażeniu. Jest wersja czerwona i biało-niebieska w malowaniu ala wczesny Gixer. Tej niestety nie udaje się wyrwac. Potem okazuje się, że to poprzedni model, chyba jedynka, jeszcze w dwusówie. No i w sumie fajnie.

    Tak więc któregoś pięknego dnia udaliśmy się z Agnieszką wypożyczyc sobie sprzęta. Na miejscu zastaliśmy wyżej wymienionego tajwańskiego SYM-ka. Cena około 18 euro za cztery godziny. Chwila namysłu i bierzemy. Nic z tego, wszystkie w trasie. Średnio uprzejmy koleżka prosi nas, żeby przyjśc następnego dnia z samego rana, o dziewiątej.

    Więc przychodzimy, a tam już się robi kolejka. Wszyscy nerwowi. Rezerwacja niemożliwa. Udaje się  jednak jakoś wyrwac sztukę, a wszystkie formalności trwają chwilkę. Płacimy, dostajemy jakąś kartkę jako dokumenty, do tego kluczyki i litr paliwa. Krótkie przeszkolenie i ruszamy na stację we wskazanym przez koleżkę kierunku.Only one mile, mister. Jedziemy, a tam żadnych znaków po drodze nic, podczas gdy wskazówka paliwa opiera się natarczywie na literce E. Dopiero jakiś młody, miły lokales wskazuje nam drogę. Okazuje się, że stacja jest już blisko, w Wesołym Miasteczku, koło karuzeli :)

    Pojeżdziliśmy sobie SYM-kiem i była z niego kupa radosci. Ruch mały, a kierowcy bardzo spokojni. Wyprzedzały nas różowe Caddilacki, a my wyprzedzaliśmy przeładowane Ziły. Coś mi jednak nie pasowało i nie pasowało, więc na postoju koło zatoki uważnie przyjrzałem się tajwańskiemu SYM-kowi. No i tak, okazał się byc czterosówem. Nie wiem, jakoś podświadomie nastawiłem sie, że jedziemy na dwutakcie :)

    Śmigaliśmy zatem sobie wśród palm i wdłuż turkusowych wód Zatoki Meksykańskiej. Aga siedziała dzielnie na tyle i robiła chwilowo za paparazziego. Wytrzaskała mnóstwo zdjęc on board wśród otaczających nas zabytków.

    Ogólnie SYM-ek dawał radę, leciał sobie siedem dych, pracował dosyc kulturalnie, fajnie amortyzował...aż do momentu gdy coś zaczeło go staszyc. Silniczek na wolnych dostał ciut większych obrotów, a rozrusznik przy odpalaniu rzęził dychawicznie. Do tego przestała odbijac sprężynka w przycisku startera i musiałem odciągac przycisk ręcznie. Wiem, że takie pojazdy z wypożyczalni są zwykle nie zadbane i zajechane na śmierc, to oczywiste. Pewnie zastanawiacie się jaki miał przebieg, że tak świrował. Tu niespodzianka. Kubańczyk wypożyczył nam prawie nowy skuter z licznikiem wskazującym przebieg 960km.

    Więc ogólnie moja ocena SYM-ka jest raczej niska, ale był to mój pierwszy kontakt z tą tajwańską marką i pierwsza w ogóle przejażdżka pięcdzieśiątką w czterosówie. Powiem tylko, że jego jakośc wykonania nie budziła zastrzeżen i wydawała się wyrażnie lepsza niz w chińskiej Ince Street 50, którą kiedyś posiadałem.

    Tu moja relacja powoli dobiega końca. Rozpisałem się, ale motoryzaja na Kubie to temat rzeka. Wiele wątków pominąłem. Skrajnie dziwna i zróżnicowana wyspa. Oczywiscie, zastaniecie tam także bardziej współczesne pojazdy. Trafiają się pojedyńcze sztuki należące do miejscowych krezusów. Błyszczący lakier, a w środku klima. Zwykły obywatel, który ma przydział na kartki, żeby kupic dwa kilo cukru, czy mąki musi jeżdzic tym co jest pod ręką. Bogaci i biedni, jak wszędzie, ale tamci biedni wydają się jakby...szczęśliwsi.

    Na a gdzie tajemnica nazwy Varadero ? Doprawdy nie wiem za bardzo, co natchnęło japońskich marketingowców koncernu Honda do nazwania swojego turystyka Varadero. To zwykłe miasteczko nadmorskie, którego główną atrakcją jest fajna ponad dwudziesto kilometrowa plaża. Nie widziałem tam żadnych motocykli z tego segmentów i żadnej Hondy przez ten cały czas (CBR-ka była w Hawanie). Pokopałem trochę na necie i jedyne czego się w tym temacie dowiedziałem, to to że któryś z decyzyjnych Japończyków był na Kubie w tamtym okresie i plaża w Varadero strasznie mu sie spodobała, więc postanowił użyc tej nazwy do świeżo zaprojektowanego motocykla, który miał zastąpic legendarną Africe Twin. Czy to prawda, tego nie wiem.

    Tak, że spieszcie się póki El Commendante jeszcze żyje, a jego brat Raul nie ma na razie za dużo do powiedzenia. Póki wypełnione elektroniczno-mechanicznym używanym śmieciem, takim jakim bogata Europa zaśmieca między innymi biedną Afrykę frachtowce, jeszcze tam nie dopłyneły. Bowiem w pachnącym najdroższą skórą i kubańskimi cygarami gabinecie pewnego potężnego prezydenta telefon wciąż dzwoni i dzwoni. A wypełnione po brzegi cudownymi zdobyczami amerykańskiej współczesności statki wypływają właśnie z portów.

   Tak, tak, płyną prosto na Kubę.

Komentarze : 5
2015-03-07 23:34:34 MisiekGT

Miło było poczytać i troszkę Ci zazdroszczę :) Może to Varadero to taka nazwa wiesz, nawet tam dojedziesz tą hondą, nie ważne, że musisz drzeć przez ocean ;)

2015-03-06 13:00:50 gregor1365

Kurde Panowie, do tej pory żyłem w przekonaniu, że do podróży w czasie to raczej niezbędny jest wehikuł czasu.
A tu proszę, wystarczy samolot.

2015-03-05 22:09:44 left 4 dead

jeśli chodzi o logistykę, no to miałem tylko tydzień urlopu, więc poszedłem po najniższej linii oporu, do zaprzyjaźnionego biura podróży i poprosiłem, żeby znaleźli fajnego lasta na Kubę, ale tak max do pięciu koła za łeba, bo więcej kasy nie mam. no a że generalnie Kuba cieszy się sporym zainteresowaniem, wiec już zaczynałem wątpić.
ale jednak udało się, znaleźli nam fajny hotel w olu poniżej piątki na 8 dni. do tego doliczyć musieliśmy jeszcze wizę turystyczną za 22 euro i opłatę ''wylotową'' z Kuby, około 23 euro.
jednodniowa wyprawę do Hawany (130km)najlepiej odbyć autokarem, przy czym wszędzie ceny są takie same, około 63 euro z lunchem w jakiejś knajpie.
lecieliśmy z Wawy dreamlinerem, bez przesiadek prosto do Varadero (lot dziadostwo, zero cateringu, i to prawda - na głowę kapie woda z klimatyzacji, a co drugi ekran nie działa) w tą stronę 12 godzin przez Finlandię, koło Grenlandii, przez Kanadę i Stany, a w powrotną prosto przez Atlantyk tylko 9 godzin.
na miejscu trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo na lotnisku mnóstwo wypisywania różnych świstków i stania w kolejkach od Ajfasza do Kajfasza.
transfer do hotelu w Varadero jakieś 45 minut.
Kuba ogólnie nie jest tania, dla turysty jest inna waluta, a dla lokalesów inna. ściemniacze praktycznie liczą 1 peso do 1 euro.hotele prawie wszystkie przy plaży i bardzo fajne. dasz napiwek tu i tam i wszystko przebiega idealnie :) fajne jest, że nie ma tam w ogóle majfrendów, ponieważ Kubańczycy mają utrudniony temat wolego handlu. dolarów się nie bierze, bo ich wymiana jest obłożona sporym podatkiem. to tak tyle na szybko. gdyby ktoś miał jakieś pytania, służę pomocą

2015-03-04 20:29:36 józek78

Eh...pozazdrościć..marzy mi się ta Kuba jak długo pamiętam, ale zawsze tych diengów ni ma.

2015-03-04 20:15:10 Marek M

No to mnie wyprzedziłeś, zrobiłeś to o czym marzę czyli zobaczyć Kubę zanim.... I teraz mogę tylko pozazdrościć :) Fajna , zwięzła relacja, jak zawsze pisana z nutką humoru. Pozostaje mi czekać na więcej Twoich wrażeń i ciułać diengi na bilecik.
A tak swoją droga mógłbyś zdradzić trochę z logistyki wypadu, co i jak?
Pozdrawiam :)

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Kuba.
[zdjęć: 4]

Archiwum

Kategorie