07.09.2019 12:33
chorwacki asfalt, odcinek pierwszy
Powtarzam zawsze do bólu, że założeniem mojego bloga jest maksymalna szczerość i prostota, zatem szczery będę i tym razem. Odbyłem w życiu wiele przeróżnych podróży, na mnóstwo różnych sposobów. Kiedy praktycznie całe dorosłe życie (a także przez sporą część dzieciństwa) jesteś w trasie, a twoje życie jest ciągłą drogą przyzwyczajasz się do tego i coraz mniej jest w tym elementów nowości. Jednak tym razem było inaczej.
Tym razem już na długo przed podróżą towarzyszył mi niepokój.
Nie powiem, żebym srał w gacie ze strachu, ale im blizej bylo do wyjazdu, tym bardziej gorączka podróży się nasilała. Niepokój narastał. Oprócz sporej odległości do pokonania, na końcu trasy czekała mnie jeszcze przeprawa promowa i przejazd przez całą długość wyspy, do miasta bol. Każdy, kto wiedział o moich planach, mocno poddawał je w wątpliwość. A bo to tak samemu, taka daleka droga, niebezpieczne przecież i bez sensu taki kawał na tak krótko jechać. Na noc też nie za bardzo, jedź w dzień, kto to widział w nocy jechać. Sygnały z otoczenia dawały mi wyraźnie do zrozumienia, że zamierzam dokonać czynu niezupełnie zgodnego z logiką.
Nie przejmowałem się tym zbytnio. Bałem się, ale czułem też, że wyczyn ten wyniesie moją dotychczasową turystykę na zupełnie inny level. Że wkroczę do panteonu prawdziwych adwenczurów, co to objechali po bałkanach o wiedzą co i jak. Jeżeli po drodze zdupczy mi się moto, czy coś tam innego się wydarzy, to trudno. Najważniejsze, że nie spietram i wyruszę w drogę.
W środę wróciłem z pracy koło szesnastej. Byłem trochę zmulony, bo od dwóch dni celowo nie piłem kawy (a piję sporo czarnej bez cukru). Odgrzałem garnek kupionych pierogów, uprzednio zgodnie z planem zażywszy tabletkę positivum, licząc na jej szybkie działanie nasenne. Nie zawiodłem się - przy ostatnich pierogach, ręka z widelcem zaczęła znacznie spowalniać swoje ruchy, a powieki zrobiły się ciężkie. Pozasuwałem wszystkie kotary i zwaliłem się na łóżko. Zasnąłem natychmiast.
Obudziłem się o 23.30 popuchnięty i zaspany. Ciemno. Kiedy uzmysłowiłem sobie na co się porywam, niepokój uderzył ze zdwojoną siłą. Jechać w ciemną noc, przez cztery kraje samotnie na motocyklu, a na koniec przeprawiać się jeszcze promem na wyspę .. serio?
Ale potem było już coraz lepiej. Wsiadłem w auto i pojechałem na garaż. Wszystko miałem już przygotowane na miejscu, więc przebrałem się i wytoczyłem moto na zewnątrz. Starałem się działać powoli, spokojnie i chłonąć każdą chwilę. Świerszcze cykały, gwiazdy świeciły na niebie, a miasto spało niespokojnym snem. Nagle niepokój zaczęła zastępować euforia. Czułem ciężar tej chwili, powagę powziętego planu, delektowałem się tym. Nikt z motocyklistów jakich znam osobiście, nie pojechał nigdy w taką samotną trasę. Jeździli dużo dalej - ale zawsze z kimś.
Wymieniony silnik krokowy, świeży olej, pełny bak i nowiutkie opony - wyjeżdżam w świat z uśpionego osiedla domów jednorodzinnych. Kilometr dalej wyskakuje mi na drogę rudy lis - spodki jego źrenic świecą czerwono w ciemnościach. Rondo, potem dk88, kieruję się na autostradę a1. Rozgrzewam się wraz z motocyklem, jadę zaledwie sto na godzinę. Staram się wyłączyć pośpiech, zastąpić go intensywnym chłonięciem każdego kilometra tej epickiej przygody. W myślach dziękuję współczesnej farmakologii, dzięki której jestem wyspany i wypoczęty. Bez jej pomocy nie wiem, czy zasnąłbym aż tak skutecznie, przed taką trasą. A tak jestem świeży, jadę i zaczynam czuć się coraz lepiej - po dawnym niepokoju nie ma już żadnego śladu.
Jest w pół do drugiej w nocy.
Takim tempem zblizam się do czeskiej granicy. Po drugiej stronie robi się dosyć chłodno. Na następnej stacji ubieram wszystko co mam i uszczelniam swoje ciuchy. Wydaję korony, które zostały mi z wyjazdu czechy - niemcy w czerwcu i chwilę stoję w ciepłym wnętrzu stacji. Podjadam trochę węglowodanowych przekąsek, jakie zabrałem do kufra, po czym ruszam dalej.
Jasny księżyc cały czas wisi nad moją drogą, a termometr przy stacji wskazuje 10 stopni.
W brnie troszku pomyliłem drogę, jadąć z pamięci, bez nawigacji. Straciłem może z 20 minut, w okolicach robót drogowych i objazdów. Zamiast na wiedeń wywaliło mnie na pragę. Przy okazji odkryłem, że wziąłem z domu nie ten kabelek i jestem bez ładowania nawigacji. Czyli przygoda rozpoczęła się pełną parą.
Granice z austrią przejechałem jeszcze po ciemku. Znów zatankowałem na pierwszym bp i nabyłem winietę. Przekąsiłem trochę zapasów i popiłem wodą z elektrolitami. Czułem niesamowity przypływ energii i zero zmęczenia. Nie kupiłem zatem kawy, zostawiłem to na później, kiedy sprawność zacznie spadać.
Chyba pod wiedniem zaczęło świtać. Trzymałem prędkość tak 120 - 130. Na odwodnicy austriackiej stolicy zwolniłem grzeczne do 80 rozglądając sie w koło i wspominając zeszłoroczny przejazd w alpy. Motocykl pracował spokojnie, nic mnie nie bolało, nic mnie nie uwierało. Jechałem w świat.
Na granicy ze słowenią wbiłem się na sam przód i szybko znalazłem się po drugiej stronie. Ruch nieco się zgęścił. Na pierwszej stacji kupiłem następną winietę i jak najszybciej ruszyłem dalej. Złapał mnie ten ciąg trasy - mogłem jechać i jechać.
Gdy dolatywałem do granicy z chorwacją zaczęło robić się ciepło. Rozpocząłem powolne rozpinanie i rozszczelnianie odzieży. Znowu wbiłem się na sam przód, omijając spory korek - ale ten w drugą stronę był dużo dłuższy. Fajny powrót będzie - pomyślałem.
Okazanie dowodu na dwoch przejściach i jestem w chorwacji. Jadę slalomem i z radości wrzeszczę w świat jakieś głupoty, śpiewam na całe gardło fragmenty głupich piosenek. Ruch niewielki, krajobraz zaczyna się zmieniać. Dojeżdżamy do bramek na autostradzie, ale kolejki są niewielkie, więc nie pcham się do przodu. Nie chcę wprowadzać zbytniego pośpiechu- gaszę moto, sciągam kask i wciągając głęboko w nozdrza ciepłe, chorwacke powietrze kulam się metr po metrze do bramek. Radość wyjazdu jest nie do opisania.
Za bramkami jadę ciągiem aż kończy się paliwo. Zajeżdzam na stację i przebieram się w toalecie w kolekcję letniej odzieży. Ale mimo, że jestem już na tym etapie, nie jest jakoś szczególnie upalnie. Koło 22 stopnie, zatem idealna pogoda na moto.
Jadąc dalej natrafiam na spory korek. Omijam go awaryjnym z prędkością koło 60km/h - cały czas staram się nie spieszyć zbytnio. Korek okazuje się zatorem do tunelu w górach - po drugiej stronie wjeżdzam jakby w inną strefę klimatyczną, od razu robi się z 5 stopni cieplej.
Czuję, że wjechałem w prawdziwe bałkany.
Pod splitem znowu wbijam się na bramkach do przodu, mimo, że korek znośny - jednak jest już dosyć ciepło. Za nimi kieruję się na znaki z promem. W splicie jednak raz mylę drogę i ląduję pod rynkiem. Dwa zdania z taksiarzem i znowu jadę w kierunku portu, docieram tam dosyć szybko i sprawnie. Szwagier poinstruował mnie zawczasu, ażeby jechać od razu za czerwony budynek z parasolami i tak też czynię. Okazuję się, że jadrolina wypływa za chwilę, porzucam więc moto przy jakiejś budce i biegnę do kas kupić tiketa. Nie ma wielkich kolejek, uboższy zatem o sto kun, czyli jakieś sześćdziesiąt parę złotych, truchtam spowrotem pod statek.
Kiedy stałem w kolejce do biletera miałem swoją pierwszą w życiu kolizję na motocyklu. Starszy chorwat jadący z synem zdezelowanym ducato wjechał w mój motocykl z tyłu. Poczułem uderzenie i siłę, która pchnęła mnie do przodu. Schodzę wkurwiony z tygryska. Chorwat łapie się za głowę i przepraszająco macha rękami. Patrzę na tylny ogon, a tu nic. Kucam, łapię tablicę, ale żadnych uszkodzeń nie widać. Siadam więc spowrotem, kasuję bilet i wjeżdzam na prom. Kolo kieruje mnie pod ścianę, staję tam wśród innych motocykli i skuterów. Klękam z tyłu i tym razem wyczówam delikatny luz na lewej stronie ogona. Podchodzi chorwat, chwilę gadamy i inkasuję od niego trochę kun na zadośćuczynienie. Teraz to bardziej niż wkurwiony, jestem zachwycony wytrzymałością tigera - dostał mocne jebnięcie z tyłu i ani nie miałknął.
Płyniemy około 50 minut. Kupuję pierwszą kawę, ale to tak bardziej dla przyjemności picia, niż dla usunięcia zmęczenia. Kawa kosztuje 20 kun, czyli jakieś 13 zł, ale jest warta tych pieniędzy. Piszę smsy do wszystkich, że żyję, jestem w jednym kawałku i zbliżam się do celu. Zwieszam się z barierki, spoglądam w turkus spokojnego adriatyku i na rysujące się na horyzoncie góry. Wrażenie, że dokonuję czynów niemalże epickich jeszcze się nasila.
Mocna kofeina przyjemnie uderza w skronie, a prom powoli doplywa do brzegu.
Poczekałem, aż wszyscy spokojne wyjadą na ląd. Prom dużo mniejszy, niż ten którym płynąłem banditem do finlandii i nikt nie dostał pasów do mocowania motocykla tak jak tam. Wyjeżdżam na wyspę w mieście supetar i kieruję się na bol. Euforia mnie wręcz rozsadza, jestem już na miejscu, dałem radę wciągając tą trasę jak woźny ćwiartkę.
Wyspa od razu przypadła mi do gustu. Asfalt dobry, widoki świetne. Ciepło. Kurtkę upchnąłem w kufrze i jadę w tshircie. Nie jestem zmęczony, nie śpieszę się. Zaczyna się pierwsze na tej trasie winklowanie. Najlepszy jest jednak odcinek nad zatoką, już przy samym mieście bol. Krajobrazy pięknę, zakręty kapitalne. Mimo tylu godzin w siodle, zawracam na dole i jeszcze raz je przejeżdżam. Samochodów bardzo mało, śmiga kilka skuterów z wypożyczalni.
Odpalam navi w telefonie i wbijam adres podany przez szwagra. Przejeżdżam przez miasteczko bol, docieram do wynajętych przez rodzinkę kwater. Wszyscy są na miejscu. Lokalizacja na uboczu, szutrowa droga z zerowym natężeniem ruchu, cisza i spokój. Parkuję motor pod drzewem, wśrod samochodów o rejestracjach z różnych państw. Siorka i szwagierek proponują posiłek, ale ja myślę tylko o zimnym piwku karlovaćko... ale mogło by też być nawet i ożujsko.
Tak więc dotarłem do celu po piętnastu godzinach podróży. Może to wydać się dziwne, ale nie byłem zbytnio zmęczony- śmiem twierdzić, że mogłem dalej jechać kilka, może nawet kilkanaście godzin. Moja reakcja na taką trasę, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Sprawdziłem zaparkowanego tygryska - oleju nie ubyło, nic nie ciekło, płyny w porządku (przed wyjazdem musiałem dolać 2 setki płynu chłodniczego). Na liczniku naszego angola przybyło ponad 1200 nowiutkich kilometrów.
Potem idziemy wszyscy razem na wieczorny spacer po mieście. Malownicza zatoczka w centrum bol i jej okolice to najpiękniejsze zakątki, jakie zwiedzam podczas tego wyjazdu. Po powrocie pijemy jeszcze jakieś piwko i siedzimy przed domem aż do późnego wieczora opowiadając o trasach i przebytych kilometrach.
Zasypiam snem kamiennym, a rano budzą mnie cykady.
Cdn.
Komentarze : 4
Dzięki Pany!
Okularbebe - no jak teraz po czasie myślę o tej trasie, to aż dreszcz przechodzi.
Erjot - u mnie też plecy łupią i nie jest kolorowo... zwłaszcza w aucie. na szczęście na moto jest dużo lepiej
DominikNc - dobre słowa, cieszą. szykuję drugą i trzecią część jak wrócę z urlopu no i w trzeciej poszedłem jeszcze bardziej szeroko :)
Tak lekko to opisałeś, 1200km w 15 godzin, a to naprawdę wyczyn. Dobrze świadczy o Twoim przygotowaniu i o motocyklu. Ja mam trochę dalej do Splitu (1500 km), w lipcu jechałem tą trasę trzy dni. Pozdrawiam!
Gratuluję i zazdroszczę. Dla mnie 200km to już jest maraton. Plecy nie pozwalają zrobić ze mnie turystę ale i tak powinienem być zadowolony, bo były obawy czy w ogóle będę mógł jeździć.
Qrde, ale czad 2 ! To było uczucie: Ożujsko smakowało jeszcze lepiej po czymś takim.. 15 godzin to dobry czas i duży kawał na jeden strzał, super!
Archiwum
- listopad 2024
- wrzesień 2024
- maj 2024
- kwiecień 2024
- marzec 2024
- grudzień 2023
- październik 2023
- sierpień 2023
- czerwiec 2023
- maj 2023
- kwiecień 2023
- grudzień 2022
- listopad 2022
- październik 2022
- wrzesień 2022
- lipiec 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- luty 2022
- listopad 2021
- październik 2021
- wrzesień 2021
- sierpień 2021
- lipiec 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- październik 2020
- wrzesień 2020
- sierpień 2020
- lipiec 2020
- czerwiec 2020
- maj 2020
- kwiecień 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- wrzesień 2019
- sierpień 2019
- lipiec 2019
- czerwiec 2019
- maj 2019
- marzec 2019
- luty 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- sierpień 2018
- lipiec 2018
- czerwiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- lipiec 2017
- czerwiec 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- czerwiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (15)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (1)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)