Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

19.08.2023 13:51

kłajpeda

 

 

     Hejka. 

     Nadszedł długi weekend i czas na moją samotną trasę po sąsiednich krajach. Najpierw w planach były jak wspominałem Karlove Wary i Zscopau, potem przeniosłem zainteresowanie na Pilzno i Norymbergę. Tamte okolice miały jednak nękać przelotne burze, wróciłem więc do pomysłu Litwy i Łotwy, który został pierwotnie zbudowany jako alternatywa dla czerwcowych Bałkanów bo tam pogoda była wtedy pewna.

     Noclegi klepnąłem 3 dni wcześniej w Giurlai, północnej dzielnicy portowego miasta Kłajpeda, największego portu Litwy. Dobrze że zapłaciłem z góry bo w przeddzień wyjazdu tak bardzo nie chciało mi się jechać, że nawet sobie nie wyobrażacie. Rzekłem więc do żony - jeżeli natchnienie nie wróci od razu podczas wyjazdu z garażu, to zawracam pod Częstochową, a jeżeli się pojawi to wypatruj mnie dopiero o zmierzchu dnia trzeciego.

     Spałem nerwowo, więc wstałem o czwartej. Była niedziela, nasze miasteczko jeszcze spało głębokim snem. Na garaż zajechałem autem przed piątą. Konia osiodłałem wstępnie dzień wcześniej, wiec dosyć szybko się dopakowałem, wypiłem kawę z termosa i o 5.32 wyruszyłem na północ. Natchnienie wróciło w zasadzie już na parkingu przy samochodzie, wiec od samego początku jechało mi się bardzo dobrze. Czułem w powietrzu przygodę, choć błysnęła też konkluzja że to nie jest taki rodzaj emocji jak podczas pierwszego samotnego dalekiego wyjazdu na Chorwację. Tam dosłownie obierałem każdy najdrobniejszy niuans wszystkimi zmysłami. Ale cóż - przeważnie nie da się odtworzyć magii pierwszego razu, pierwszy raz jest czasem po prostu jedyny w swoim rodzaju i trzeba się z tym pogodzić.

     Około godziny trzynastej zatrzymałem się na rynku w Suwałkach. Pogoda była słoneczna i nie było czuć jeszcze nadmiernego upału. Od Suwałk do granicy wiodła kręta, pusta, malownicza droga, która cieszyła jeszcze przez fragment Litwy. Były momenty jazdy wzdłuż zasieków granicy z obwodem kaliningradzkim, tak że klimat niezly i jeszcze te znaki dogowe wskazujące kierunek na RUS. Następnie nastały długie proste o takim sobie asfalcie.

     Później zaczęły się lasy, droga gorszej jakości i zachmurzone niebo. Zrobiło się wyraźnie chłodniej i mroczniej. Tereny głębokiej prowincji, stacji paliw niewiele. Do Kłajpedy wjechałem od południa i przejechałem prawie całą w drodze do pensjonatu. Samo miasto sprawiało bardzo dobre wrażenie.

     Pensjonat był skromny z barem na dole. Zaparkowałem na podwórku z tyłu wśród pięciu motocykli z Mazowsza. Zdążyłem jeszcze coś chlapnąć na wzmocnienie na trawie pod parasolem i porozmawiać z krajanami. Jedni to wolą piwko po trasie, a ja obecnie zadowalam się jak to nazywam: stabilizującym drinkiem na czystej wódce, takim powiedzmy fify-fifty.

     Śniadanie było dopiero o dziewiątej,  wiec rano poszedłem na spacer po plaży. Chłodno. Zapowiadał się sloneczny, choć nie upalny dzień. W okół plażowej infrastruktury ruch pojazdów i turystyczny praktycznie zerowy. Po śniadaniu odpaliłem Tenerkę i ruszyłem dalej na północ, do następnego miasta portowego - łotewskiej Lipawy. Nazwa brzmiąca tak trochę po czesku, w oryginale to Lipaja. Na Łotwie znajdziecie też niemiecko brzmiący Dyneburg - miasto założone przez Krzyżaków.

     Jak zwykle w takich momentach bywa, ten poranek to właśnie była taka istna kwintesencja motocyklizmu. Chwile dla których się jeździ na motocyklu. Bezwietrzna,  słoneczna pogoda, obcy kraj, przygoda wisząca w powietrzu. Na granicy Litwa/Łotwa znajdziecie mały bar z pyszną kawą, w okół gęsty las a nawierzchnia jest niemalże idealna, wygląda wręcz  na świeżo położoną. Przez całą Łotwę mam wrażenie że drogi są lepsze jak na Litwie, ale pamiętajmy że przejechałem tylko mały fragment tych państw. Kawka krążyła w krwioobiegu, lasy wspaniale pachniały, Tenerka jechała jak po maśle pustą szosą,  no modelowe scenki do filmu przygodowego.

     Generalnie w tamtych okolicach był mały ruch uliczny (jak wszędzie po drodze), niewielu w ogóle ludzi w około się kręciło. Jeździ tam trochę motocykli, głównie czopery, ścigi i nakedy. Bałtowie raczej poubierani na sto procent, bo mimo operacji słonecznej to w zacienionych miejscach czuć chłodny dotyk północnych wiatrów. Po drodze małe, czyściutkie miejscowości i fotoradary co co chwilę.

     Liepaja jest również miastem portowym. Ustawiłem sobie do zwiedzania Rose Square w centrum, cerkiew Św Mikołaja, więzienie Karosta i ruiny Fortu Polnocnego. Te ruiny są czadowe, jeden budyneczek nawet  leży w morzu, tak z 30 metrów od brzegu. Cerkiew też ciekawa, wznosi złote kopuły monumentalnego budynku a za ogrodzeniem rozpiera się nie pasujące do anturażu post sowieckie blokowisko. Generalnie Łotwa taka bardziej interesująca się wydaje pod kątem widocznych zaszłości sowieckich, czuć tam ten specyficzny klimat. Jestem tu drugi raz, ale dopiero teraz to zauważam, tamta trasa Banditem w 2013 do Finlandii,  była bardziej tranzytowa.

     Dodatkowym smaczkiem jest język rosyjski słyszalny na każdym kroku. Wiedziałem że mniejszość rosyjska zawsze była liczna na tych ziemiach,  ale nie doedukowałem się na temat tego,  że władze Łotwy mają z tą dwujęzycznością aż taki problem, choć oczywiście rosyjski ma tam status języka obcego.

     Na pensjonat zjechałem koło czternastej godziny. Jeździłem przepisowo, bo oba te kraje to gęsta sieć fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości. Chyba nigdzie na świecie nie widziałem aż tyle tego. Jazda dynamiczna-turystyczna z blachami na widoku nie jest tam dobrym pomysłem.

     Tego dnia dłużej powalczyłem sobie w okolicach baru z lokalnymi spirytualiami. Kupiłem je w sieciowym sklepie IKI, nowoczesnym i świetnie wyposażonym. Obok w agencji turystycznej klasycznie nabyłem kubek, naklejki i magnesy. Tych kubków to już nie mam gdzie w domu stawiać, zbieram je od dwudziestu lat, a naklejek też jest trochę, chyba zacznę nimi oklejać Tenerkę. Dumałem tak o tym wszystkim siedząc pod parasolem i rozmyślałem też o tym, jakie to szczęście mają ci, którzy lubią samotnie podróżować od czasu do czasu. Można gdzieś jechać spontanicznie,  niczego z nikim nie uzgadniając.

      Rano opuściłem śniadanie, bo było dopiero od dziewiątej a ja ruszyłem o siódmej trzydzieści. Tym razem, jako że wyjechałem dwie godziny później niż w tą stronę, oparłem się jedynie na drogach ekspresowych, choć miało to dobrą stronę bo wracałem inaczej i inny kawałek Litwy mogłem zobaczyć. Jakie to wspaniałe, strefa Schengen, żadnych granic po drodze,  € nawet nie wymieniałem bo mi zostały po Montenegro, internet doskonały na całej trasie - nic, tylko podróżować po świecie i to nawet nie trzeba się daleko wypuszczać, żeby diametralnie zmienić otoczenie.

     W okolicach Kowna (Kaunus po litewsku) wpadłem w taką burzę, jakiej nie pamiętam. Zdążyłem się ubrać na stacji bo widziałem co się kroi na horyzoncie,  ale już po chwili waliło tak biblijnie że musiałem zjechać na awaryjny chować telefon i usb żeby mi nie zalało elektroniki. Pół godziny później świeciło już słoneczko i rękawice szybko mi wyschły.

     Od granicy z Polską zaczął się ciężki upał. Ze dwie godziny jechałem bez kurtki, ale zaczęło mi przypiekać przedramiona i założyłem cieńką bluzę. Na A1 popełniam błąd niemrawo omijając leżącą na drodze szarą reklamówkę ze spuszczonymi nad asfaltem nogami. Niechcący kopię nogą w obiekt, który okazuje się sporym kamieniem. Przed wyjazdem zastanawiałem się czy nie wziąć krótkich butów i dobrze że wybrałem długie. Uderzenie jest silne, aż mi gwiazdki błyskają przed oczami. Na szczęście nic się nie stało,  ale było groźnie i jeszcze chwilę bolało. 

      Pod garaż zajeżdżam o dziewiętnastej dziesięć. Cała trasa wyniosła około 23oo kilometrów. Tylna opona, o którą się bałem że nie wytrzyma tej trasy, jest jeszcze nawet do jazdy, jutro jedziemy z Agą na Kopiec Kościuszki oraz Lanckoronę i zobaczymy ile jeszcze wytrzyma. Ale już szykuję się powoli do wymiany, zwłaszcza że tę Norymbergę może się jeszcze uda zrobić w tym roku.

     Reasumując,  to po mojej kultowej wyprawie Tigerem na wyspę Brać  ta trasa będzie numerem dwa wszystkich moich samotnych podróży, jest też drugą najdłuższą. Wszystko tu siadło elegancko,  była radość z jazdy a i miejsca bardzo ciekawe. Oba te kraje nieco skromniejsze niż u nas, drogi ciut gorsze, ale wszędzie czysto i wygląd ogólnie zadbany. Kłajpeda super promenada i stare miasto, w Lipawie centrum może mniej mi się podobało,  ale malowniczy most nad kanałem Tirznicibas, cerkiew i Ruiny Fortu  - rewelacja. Jeszcze taka ciekawostka, że Lipawa zwana jest miastem wiatru, mówi się że wiatr tam się narodził, ale jak ja tam byłem to akurat w ogóle nie wiało. Wiało trochę na polach po drodze,  ale w mieście nie.

      Tak więc wróciłem podekscytowany podróżami i uznałem, że będę jeszcze w tamtych stronach, chciałbym kiedyś odwiedzić Parnawę, estoński kurort nadmorski. Tak to właśnie działa - realizujesz cel wyprawy, a to rodzi kolejny pomysł, jak nie dwa. Idąc dalej za ciosem, to na przyszły sezon to taką główną/dłuższą wyprawę wstępnie planuje wyjazd do Mołdawii, przez wąwóz Bicaz a docelowo do Kiszyniowa.

       Z kronikarskiego obowiązku  - obecny przebieg naszej Tenerki wynosi 35 6oo kilometrów. 

       Lewa!

Komentarze : 2
2023-08-22 21:39:25 Jazda na kuli

Siemanko DominikNC. Kurde, jesteś najwytrwalszym czytelnikiem/komentatorem Riderbloga! Mój wpis skometowaleś najdalej jak sprawdziłem w listopadzie 2014, a byłeś tu przecież jeszcze wcześniej jako DominikHD z tego co pamiętam. Sztos dla Starej Gwardii!
Pozdrowienia

2023-08-20 16:46:55 DominikNC

Cześć! Mieszkam na północy Polski, więc dla mnie to najblizsza zagranica. Dosłownie dwa dni temu wróciłem z Estonii. Jeśli odkrywasz nowe miejsca, jazda nigdy się nie znudzi. Pozdrawiam!

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Litwa Łotwa
[zdjęć: 0]

Archiwum

Kategorie