Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

23.10.2017 20:40

leżąca czwóra i pana na hałdzie

 

     Ostatnio wybrałem się na moto spotkanie ze starym kumplem. Kumpel jest z okolic górskich, więc umówiliśmy się na zaporze. Zapora to takie malownicze miejsce w Tresnej, a może w Czernichowie, gdzie spotykają się miejscowi motocykliści. Można zaparkować tuż przy krawężniku i posiedzieć sobie na murku, z którego jest fajny widok na miejscowości poniżej.

     Siedzieliśmy tam sami i gadaliśmy o motorach (kumpel planuje przesiadkę na takiego Tiger'a jak mój), kiedy pod murek podjechał starszy gościu na bardzo brzydkim motocyklu. Takim naprawdę starym i paskudnym jak siedem nieszczęść pokraku. Pokręcił się trochę, po czym podbił do nas i coś tam zagaił. Był to już typ z lekka starszawy, strzelam, że na moje oko mógł mieć jakieś z ponad 60 wiosen na chudym karku, wystającym znad  kołnierza podniszczonej,  tekstylnej kurtki Seca.

     Właściciel starego motocykla, pokrytego niemal w całości przez ochydne połacie niebieskiego plastiku, okazał się spoko gościem i nieoceniony był fakt, że z racji swojego wieku nie jeździł na półtonowej armaturze. To było by nieznośnie typowe i skrajnie nieoryginalne, czego z koleii nie można powiedzieć o niebieskiej pokrace z kołami w kolorze fluo.

    Od słowa do słowa, przeszliśmy do inspekcji jego sprzęta, z tym jakoś dziwnie wystajacym spod owiewek silnikiem. Widząc na baku logo z niebiesko-białym śmigłem założyłem, że jest to jakiś prehistoryczny boxer z czterema cylindrami, bo za wielgachny ten piec mi się wydawał. Okazało się jednak, że w dupie jeszcze byłem i gówno widziałem. Bowiem silnik napędzajacy leciwego, niebieskiego pakskuda był rzędową czwórką. Ale nie taką zwykłą. Bo leżącą, albo inaczej, poziomą.

     Muszę przyznać ze skruchą, że nie słyszałem wcześniej o takim silniku. Wspomniane Bmw, czyli model K100RS, którym przyjechał nasz nowy kolega, pochodziło z roku 1990go, natomiast podczas jego oględzin wyszły na jaw następne dziwy.

     Otóż, jak na tak starego strucla, beemka owa obfitowała rozwiązania używane wspołcześnie i nadal uchodzące gdzie niegdzie za nowoczesne. Tylne koło poprowadzono na wale kardana, bez ramienia wahacza z drugiej strony. Po obu stronach, z tyłu motocykla zamontowano wielgachne pompy abs'u. Na tablicy zegarów był działający wyświetlacz biegów, awaryjki i kupa różnych kontrolek. No i ten piec - litrowa, leżąca, rzędowa czwórka zasilana wtryskiem paliwa. Odpalona pracowała cicho i spokojne, nadal gotowa niewzruszenie napędzać ten przyciężkawy (270kg) relikt postępu technicznego. Właściciel zdradził nam też, że po dłuższym postoju motocykla na kosie, po odpaleniu z rury buchają kłęby błękitnego dymu a to z powodu specyficznego położenia, które powoduje, że olej cały czas jest spłynięty na tłokach i w rego naturalnej konsekwencji musi się dopalić.

    Przed rozstaniem sypnąłem jeszcze kiepskim żartem, na temat wielgachnej przedniej lampy, coś w stylu - a ile tam masz programów i czy odbierasz HBO, po czym oldskulowy turystyk spokojnie odjechał. My nie też nie posiedzieliśmy za długo - zapadał zmrok i ochłodziło się błyskawicznie, a wiejący od zapory wiatr pokrył mój kask białym pokrowcem skroplonej wilgoci. Szybko już robi się ciemno i zimno - a jak za tydzień cofniemy zegary, no to już zrobi się nie ciekawie na całej linii. Wracałem sobie przez Międzybrodzie i przełęcz Straconkę rozkoszując się fantastycznymi winklami, ze świeżo położonym, równiutkim asfaltem. Muszę tam jeszcze koniecznie pojechać w tym roku, zdążyć chociaż raz, zanim złote przełecze założą na szyje białe, śnieżne szale.

 

 

    Tymczasem, sezon jeszcze trwa, a ja ostatnio zacząłem nieśmiało wyjeżdżać Tygryskiem poza asfalty. Tak jakoś wyszło, że niedawno jeżdziłem trochę nowym Triumph'em Scramblerem i wypuściłem się nim na lekkie szutry, po których poruszał się niespodziewanie efektowie. Spodobało mi się na tyle, że to samo zacząłem robić na swoim motocyklu . Ale, tak jak szybko zacząłem, tak szybko chyba skończę. Już mówię dlaczego.

     Jadąc na Wisłę wiślanką od strony Katowic, mijamy miejscowość Łaziska. W tejże miejscowości znajduje się spora elektrownia, a tuż przed nią hałda odpadów pokopalnianych, zwana "Skalny". Jeżdżę tamtędy często, czy autem, czy na motorze i hałda, która z trasy wygląda dla mnie jak sporej wielkości masyw górski, intrygowała mnie od dawna. Kiedyś planowałem na nią wjechać rowerem, jeszcze za czasów kolarstwa górskiego, ale nie wiedziałem za bardzo którędy, a potem rozwaliłem sobie kolano i już nie wjechałem. Ostatnio w sukurs tematowi ruszyły internety, na których to znalazłem filmik pewnego kolarza, który nagrał cały swój wjazd na szczyt. Nie mogłem tego pozostawić bez echa.

     Któregoś więc poranka, pojawiłem się na swoim motocyklu u podnóża sztucznej góry. W prawo w wąską uliczkę, potem przez trawiaste podwórko, obok czarnego garażu i zaraz ścieżką lekko pod górę w prawo. Tak wyjechałem z krzaków, wprost na kamienistą drogę wiodącą na szczyt wzniesienia. Mijając tabliczkę z napisem "zakaz wstępu" rozpocząłem ostrożny wjazd motocyklem pod górę.

     To było zajebiste. Chłodny poranek, ani żywej duszy w około, po lewej zielony masyw, a ja wjeżdżam powoli na hałdę, koło której przejeżdżałem regularnie od ponad dwudziestu lat. Kamienista droga wiodąca pod górę, wyżłobiona była strumykami płynącymi podczas ulew w dół, tak więc przeprawa wymagała ode mnie sporego skupienia, wiadomo bowiem co stać się może, kiedy przednie koło ugrzęźnie w takiej koleinie, a ze mnie taki krosiarz jak z koziej dupy worek na mąkę.

     Na szczyt hałdy, która z dołu wydaje się całkiem spora, wjechałem w jakieś dwie minuty. Szczyt jest płaski i cały porośnięty zielona trawą. Z gory roztacza się kapitalny widok na odległe Beskidy, elektrownie Łaziska oraz przerózne  miasta i miasteczka. Tiger pracował sobie na wolnych obrotach,  a ja zlazłem z niego porobić parę fotek i popodziwiać widoki, spojrzeć na znane okolice z innej perspektywy, odetchnąć skażonym powietrzem. Ekspresówką w dole mknęły malutkie pudełka samochodów, a kominy elektrowni wydmuchiwały kłęby białej pary. Podczas tej eksploracji, wjazdu i zjazdu, od razu zwróciłem uwagę na to, jak bardzo mi w tym przeszkadza wysoka, turystyczna szyba. Jadąc tego ofrołda instynktownie patrzyłem wprost pod przednie koło, wypatrując zdradzieckich nierówności, a wysoka szyba znacznie to utrudniała.  

     W zeszłą sobotę ponownie wjechałem na szczyt hałdy. Tym razem była ze mną Agnieszka, chciałem jej pokazać widoki jakie można podziwiać będąc na górze. Wjeżdzało się o wiele trudniej, obciążony motocykl parę razy zabuksował tylną oponą po węglowych odpadach i kierownicą też trzeba było nieco bardziej popracować. Kiedy staliśmy na szczycie powiedziałem Adze, że Tiger zamielił tak kołem z radości, bo on się aż cieszył, że może sobie w takie miejsca w końcu powjeżdżać.

    Cieszył się, czy się nie cieszył, w drodze powrotnej, już na asfalcie, zaczął się jakoś dziwnie prowadzić w łukach. Znam go już dobrze, więc od razu wyczułem, że coś jest z nim nie tak. Po powrocie na parking, kiedy tylko ruszyłem na postoju jego kierownicą, od razu załapałem, co się tam wydarzyło. Złapałem pierwszą panę na motocyklu, czyli pospolitego kapcia. Żeby było śmieszniej, na nówce oponie, która dopiero miała najechane może z 1500kilometrów. Taki peszek.

     Wiem, że spasiło by kupić nową oponę na przód, ale zdecydowałem się jednak na wulkanizację. Pojechałem dzisiaj do oponiarzy i ci wsadzili mi tam kołka. Uszkodzenie było na środku opony, w bieżniku między kostkami - maleńkie nacięcie wielkości dwóch główek od szpilki, syczące szybko uciekającym powietrzem. W sumie powinienem wrócić od razu po lekku na parking i odstawić moto, żeby kołek się ułożył, ale nie mogłem się powstrzymać i nawinąłem 50 kilo po okolicy. Super mi się jeździło i naszła mnie też taka refleksja już któryś raz, że na tym motocyklu nie czuje się jakoś tych pogorszonych, jesiennych warunków. Tygrys świetnie chroni przed wiatrem i idzie po mokrym jak burza - jeszcze nigdy żadnego motocykla nie miałem tak usyfionego błotem jak teraz...i wiecie co? Mam na to kompletnie wyjebane i bardzo dobrze mi z tym. Pokonałem w sobie czasochłonną obsesję wypicowanego sprzęta i koniec z bieganiem wkoło ze szmatkami i psik-psikami.

     To tyle z takich bieżących nowości...chociaż nie! Właśnie! Mieliśmy przecież ostatnio urlop, o którym chciałbym, ba, wręcz muszę tutaj napomknąć. Nie byle jaki urlop, bo moto-urlop. A na urlopie tym wypożyczyliśmy prawdziwy motocykl. Nie jakiś skuter sruter, pierdzifuter, tylko motor pełną gębą. Miałem poszukać GS'a 800, żeby podczas jazdy po wyspie porównać go sobie z naszym Tygrysem, ale zrezygnowałem szybko z tego pomysłu. Poszedłem w coś całkiem innego, a mianowicie w klasę, która w ogóle nie była mi znana, by ruszyć nią na podbój niezwykle stromych, górzystych krajobrazów, z ukochaną osobą z aparatem w dłoni, siedzącą na tylnym siedzeniu. Co z tego wyniknęło - już wkrótce.

Lewa!

Komentarze : 5
2017-10-30 18:36:40 ptwr2

Jazda na kuli: być może obydwa te powody. Jak tak myślę o tym teraz, to faktycznie spore znaczenie ma nostalgia za dawnymi czasami. O niedoli dzielonej z garstką podobnych zapaleńców, o specyficznym nastroju tamtych chwil, o różnych wspomnieniach kształtujących ogólnie pojmowany "charakter" czy "osobowość".

Oprócz tego życie domaga się równowagi i może podświadomie ludzie poszukują przeciwstawności: strzeliste góry i rozpadająca się fabryka. Tak jakby piękno w oderwaniu od brzydoty nie istniało, albo nie dało się żyć tylko nim. Podobnie nawet tabliczki smacznej czekolady nie da się zjeść całej na raz.

Trudno w tym kontekście nie pomyśleć o wymuszonej zimą przerwie w motocyklowej aktywności. Jest czas żeby zatęsknić i na wiosnę odkryć jazdę na nowo.

Ciekaw jestem, czy do Fukushimy też będą jeździć wycieczki?

Oglądałeś film Stalker, Andrieja Tarkowskiego?

Dziabong1: przygoda i nieznane jak najbardziej. Zawsze ciekawiło mnie, co znajduje się za nieprzejrzystym murem, zwieńczonym zwojami zardzewiałego drutu kolczastego, albo dokąd prowadzą tory znikające pod przerdzewiałą bramą.

Nie zgodzę się natomiast z resztą. W dobie Internetu, a zwłaszcza kamer sportowych i wszędobylskich dronów, w epoce patologicznego parcia na szkło, gawiedź podnieca się wszystkim - dziś tym, jutro tamtym. Niesłabnącą popularnością np. na takim Youtube cieszą się zarówno wakacje na Karaibach, jak i w Prypeci. Bo tu wcale nie chodzi o samo miejsce, ale o zareklamowanie własnej zajebistości autora nagrania oraz zabicie czasu niewymagającą rozrywką przez widzów.

Eksploratorzy, których poznałem, na pewno nie zaliczają się do gawiedzi. To są niespokojne duchy, które poszukują w życiu czegoś więcej i znajdują to między innymi w opuszczonych miejscach, a osobistego sukcesu nie upatrują w kolejnym wyczynie idola.

Nie wiem, kto ma idylliczne życie na codzień. Może to zasługa środowiska, ale spośród znanych mi ludzi, wszyscy z czymś się zmagają i o wszystko muszą tak czy inaczej walczyć. Faktycznie, "w życiu piękne są tylko chwile".

2017-10-30 10:19:40 Janekxx

Przyjemnie czyta się Twoje wpisy :)
__________
https://motomoda24.pl/

2017-10-29 10:07:54 Dziabong1

Przygoda i nieznane, które zwiastują takie miejsca. W dobie internetu znane miejsca są nudne, że o plażach nie wspomnę. Gawiedz nie chce ogladac sterylnego idyllicznego swiata, bo takie maja na codzien. Zycie wymaga urozmaicenia.

2017-10-29 08:31:17 jazda na kuli

Ciężko odpowiedzieć na postawione pytanie na końcu Twojego komentarza - bowiem, czy ukochanie takiego budowlanego turpizmu jest kwestią jedynie estetyki, czy też może wynika z jakiś powiązań z dorastaniem, czy przeszłością?
Na przykład: jak uwielbiam piękne, białe plaże, czy majestatyczne góry. Uwielbiam cieszyć oko zachwycającym pięknem. Ale jest też druga strona - brzydota i rozpad, którą utożsamiają odrapane i zardzewiałe budynki o oknach brudnych. Te także uwielbiam i jak tylko mam okazję próbuję je eksplorować.
Nie wiem, czy ma to związek z wychowaniem i przeszłością, a wychowywałem się i dorastałem wśród wielu takich niszczejących lokalizacji. Łaziliśmy z kumplami po opuszczomych klatkach schodowych i skakaliśmy po zapadających sie dachach, a miejscem naszych spotkań był zaniedbany, porzucony ogródek działkowy ze zbitym z byle czego domkiem na drzewie. No i teraz pytanie - czy ciagnie mnie w takie miejsca, bo kształtowałem się wśród nich i są mi znajome? Czy, gdybym spędził dzieciństwo w szklanym, sterylnym osiedlu przyszło by mi w ogóle obecnie do głowy szwędać się po jakiś ruinach?. Doprawdy nie wiem.
W Czarnobylu, jak wiesz byłem i z całą stanowczością oswiadczam, że byla to jedna z najlepszych wypraw w moim życiu. To miejsce ma w sobie coś niesamowitego, tajemnicę, zagadkę, brzemię tragicznej historii oraz swoistą legendę. Chetnie pojechał bym tam jeszcze raz :)

2017-10-27 12:29:08 ptwr2

Wiele razy się zastanawiałem, co jest takiego pociągającego w industrialnych krajobrazach? Że podobają się majestatyczne góry czy białe plaże pod palmami, to jest jasne. Ale hałdy, elektrownie i aktualnie używane może w 10 % stare stacje, obsługujące wyłącznie pociągi towarowe? Odrapane i zardzewiałe budynki, o oknach tak brudnych, że jedyne światło wpada przez wybite szyby, pozarastane samosiejkami zakotwiczonymi w pęknięciach dawno wylanego betonu. Cały ten biznes z wycieczkami do Prypeci, choć i u nas nie brakuje podobnych miejscówek. Pomimo różnych tabliczek, ciągnie tam ludzi, mnie również, choć nie rozumiem - do czego?

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Hałda
[zdjęć: 4]

Archiwum

Kategorie