Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

01.11.2017 13:56

motomadera

jak nie masz pomysłu na wakacje,zmęczył cię pijacki all inclusive oraz drogie, fakultatywne ekskurszyn i do tego żal ci się rozstawać na tydzień z motocyklem - jedziesz na madere.

 

 

     Na wakacje w pazdzierniku zdecydowaliśmy się niespodziewanie, tak trochę na szybko. Po wstępnym przejrzeniu last minute'ów padło na Maderę, wyspę geograficznie należącą do Afryki, a administracyjnie do Portugalii. Wiele dobrego słyszeliśmy o tej lokalizacji, a prognozy zapowiadały 25 stopni ciepła na miejscu. Poczekaliśmy z zimną krwią na ostatnią chwilę, aż stanieje najbardziej i kupiliśmy tydzień w czterogwiazdkowym hotelu na HB, za 1769 złotych. Wybraliśmy miejscowość Machico na południu wyspy, chociaż na północy można było kupić nawet taniej. Sęk w tym, że część południowa uchodzi za cieplejszą, a Machico (Macziko) jest drugim co do wielkości miastem Madery. De facto, niegdyś było jej stolicą i to właśnie tuż obok niego, znajduje się główny port lotniczy Madery, niesamowite lotnisko imienia Ch. Ronaldo. Natomiast 20 kilometrów dalej na południe, leży obecna stolica wyspy Funchal ( Funczal) - piękne, europejskie malownicze miasteczko zportem, nadmorskim deptakiem i zabudowaniami wznoszącymi się amfiteatralnie nad oceanem.

    Lotnisko na Maderze jest szóste wśród dziesięciu najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie, i zaledwie kilku polskich pilotów posiada licencję aby tam siadać, o czym na szczęście dowiedzieliśmy się już na miejscu. Samolot nadlatuje nad wyspę i okrąża ją, aby wylądować na pasie startowym wybudowanym na wysokich, betonowych palach. Niesamowite wrażenie robi wtedy widok z okna Boeing'a - patrzysz na skalne zbocze wznoszące się sto metrów od skrzydła i zasłaniajace sobą cały widok, co wygląda nieco nietypowo i trochę niepokojąco.

     Wybrałem Machico, bo nie byliśmy zbytnio przygotowani do wyjazdu (tym razem nie mieliśmy nawet przewodnika) a uznałem, że w tak dużym mieście bedą na pewno wypożyczalnie oferujące motocykle i skutery. Otóż myliłem się i albo ich tam nie ma, albo są już nieczynne po sezonie, w każdym razie żadnej nie znaleźliśmy,  ani nikt nie był w stanie wskazać gdzie one mogą być.

    Padało jednak przy okazji zapewnienie, że motocykl spokojnie wypożyczymy sobie w stolicy - we wspomianym mieście Funchal. Ja byłem pierwotnie nastawiony na wynajęcie Bmw Gs 800 lub 1200, bo wiem, że takie sprzęty na Maderze można sobie wypożyczyć, jednak w hotelowym lobby wpadła nam w rękę niepozorna ulotka pewnej stołecznej wypożyczalni pojazdów mechanicznych. Wśród skuterów i samochodów, firma to oferowała trzy japońskie motocykle - Hondę Cb 250, Cb 500f i Cbf 600. Kiedy siedzieliśmy sobię w knajpie i miętosiłem ową ulotkę w dłoni, nagle mnie olśniło - wypożyczanie Gs'a, czyli motocykla tak podobnego do naszego obecnego, jest tak trochę bez sensu, skoro trafia się okazja obczajenia czegoś zupełnie innego. Natychmiast więc spróbowałem siegnąć wstecz pamięcią i przypomnieć sobie, czy jeździłem kiedykolwiek jakąkolwiek pięćsetką. Wyszło mi, że nie za bardzo, było w prawdzie jakieś Kle 500 po drodze, ale to już dawno i nie prawda. Tuzowie sprzętów dla początkujących tacy jak Gs 500, Er5, czy Cb500 jakoś mnie w mojej przygodzie omineli. Trafiła się zatem doskonała okazja, aby to zmienić, nadrobić ten oczywisty niedobór doświadczenia. Sprawdzić, jak pod nami zagra ta słynna Cebulka - niezwykle popularny w naszym kraju motocykl na kategorię A2.

    Do Funchal dojechaliśmy miejskim autobusem za nieco ponad 3 euro od osoby. Wypożyczalnie znaleźliśmy bez żadnego problemu, mieściła się w biurowcu za kasynem. W cenie wynajmu dostaliśmy fajną mapkę, dwa porysowane jet'y LS2, oraz czarną Hondę Cb 500f z 2015'go roku. Zapłaciliśmy i podpisaliśmy umowę o godzinie 10 rano, a czas zwrotu motocykla wyznaczono nam na godzinę 19tą.

    Trzyletnia Cebula (z papierów wyczytałem, że kupiona prawdopodobnie z wyprzedaży rocznika), teoretycznie była świeża, miała na liczniku 36k, ale sprawiała wrażenie, jakby od dnia zakupu nikt jej nigdy nie czyścił. Łańcuch był suchy jak pieprz, motocykl cały porysowany, a tylna opona Continental z dot'em z 2016go poszarpana i nadtopiona jakby Cebulka cały czas jeździła po torze. Odpalano ją prawdopodobnie tysiące razy, bo rozrusznik rzęził i dziwnie, za późno odbijał. Na kierownicy motocykla rozgościł się rdzawy nalot, który zdecydowniej też pokrywał klamkę sprzęgla, śrubę regulującą linkę i górną część goleni widelca, a ja jego niepożądaną obecność złożyłem na karb słonego i wilgotnego oceanicznego powietrza. Pracownik wraz ze mną obszedł ją do okoła wskazując ślady niegroźnych szlifów, którym uległa, ale jak zapewnił "noł big damycz" - po czym zostawił nas z pracującym cichutko na jałowym biegu niepozornym motocyklem. Przetarłem rękawem szybkę podświetlonego na niebiesko zegara usuwając z jego powierzchni jakieś stare, białe zacieki. Był piątek, godzina 10.20 rano, a mnie rozpierała trudna do opisania radość i pozytywna moto zajawka.

    Wyjechaliśmy na ruchliwe ulice maderskiej stolicy i banany od razu pojawiły się na naszych obliczach. Świeciło słońce i było cieplutko, co bardzo nas cieszyło, zapomnieliśmy bowiem zabrać z Polski rękawiczek, a nasz strój motocyklowy stanowiły jedynie jeansy, przeciwdeszczowe kurtki i górskie buty za kostki z gore-tex'em, bo czytając o maderskiej pogodzie liczyliśmy się z napotkaniem przelotnych opadów. Złapałem gołymi dłońmi lepiące, zatłuszczone manetki Hondzi, z których lewa miała urwaną końcówkę i wyruszyliśmy na podbój portugalskiej wyspy. 

    Cb 500f waży na mokro 192 kilo, silnik generuje 47 koni i 43 niutków momentu obrotowego. Bardziej oblatani powiedzą, że mało, hujnia i że to nie jedzie. Jednak dla kierowcy wyjeżdżającego ostrożnie na ulice nieznanego sobie, ruchliwego miasta, z pasażerem na tylnym siedzeniu, ta moc jest wystarczająca, czy nawet i czasami za duża. Wśród licznych zakrętów, bardzo stromych zjazdów i podjazdów, sygnalizacji świetlnej - spokojnie wystarczyła by 250tka.

    Nie wiem, jak się jeździ po Maderze w sezonie, ale w październiku jest rewelacyjnie. Ruch poza miastem jest niewielki. Wszystkie drogi, tunele (których jest tam mnóstwo) parkingi przy atrakcjach - są bezpłatne. Fotoradarów nie widziałem, tak jak za wielu radiowozów, ludzie jednak jeżdżą tam spokojnie i bezpiecznie. My też tak jechaliśmy, ponieważ trudno zapierdzielać i skupiać się jedynie na drodze, gdy w koło jest tyle wspaniałych widoków i co chwilę trzeba dostosować prędkość do kolejnego winkla.

    Tymczasem góry są tam wszechobecne. Winkiel goni winkiel. Moc naszej Hondy, w tym środowisku okazała się wystarczająca i rozwiewająca tajemnicę, dlaczego to na wyspie jeździ tak mało mocnych motocykli. No bo, po co tam komu 150 koni, skoro mało jest okazji, żeby wrzucić czwórkę? Oczywiście na dwupasmowej drodze szybkiego ruchu sytuacja wygląda inaczej niż na winklach, ale tam z koleii co chwilę napotykamy na tunele z ograniczeniem prędkości do 80km/h i też jest mnóstwo łuków do pokonania.

    Maderczycy widać, że są oswojeni z jednośladami, dodatkowo wyobrażam sobie, że skoro mają tam tak wymagające drogi, to pewnie umieją też dobrze latać, tak naturalnie, z dziada pradziada. Mimo tego, bardzo mało mocnych sportów zauważyłem na wyspie. Posiadanie litrowego plastika najwidoczniej nie jest tam aż takim powodem do dumy, bo motocykl w tej specyfikacji może nie dawać sobie rady na plątaninie ciasnych zawijasów, co mogło by sugerować, że kierowca jest pizda i nie umie jeździć. Jednośladami najczęściej tam spotykanymi są dwusówowe enduraki z końca zeszłego tysiąclecia, oraz śrdeniej pojemności markowe skutery. Co ciekawe, podczas całego naszego przejazdu na motocyklu, żaden mijany kierowca jednośladu nie pozdrowił nas machaniem ręki. Bardzo mi się to spodobało, bowiem ostatnio coraz mniej mnie to przekonuję, podobnie jak klaskanie w samolocie zaraz po wylądowaniu.

    Widoki, jakie oferuje Madera, są tak przekozackie, że co chwilę zatrzymywaliśmy się na poboczu pstryknąć kolejną fotkę. Honda odpalała bez zająknięcia, ale dopiero po trudnym przekręceniu kluczyka w suchej, ciężko pracującej, zapieczonej stacyjce. Mimo zaniedbanego wyglądu czarna Cebula dzielnie przemierzała kolejne przełęcze, a ja jedyne zastrzeżenie miałem do pojedyńczej tarczy hamulcowej z przodu - jak na obciążenie i ekstremalne nieraz stromizny hamowała za słabo. Zwłaszcza, że tylny hamulec nie był nawet spowalniaczem - bidul ledwo co działał, a właściwie to nic nie robił. Tymczasem w Funchal miedzy innymi zjeżdżaliśmy Hondą po największej stromiźnie, najbardziej stromym nachyleniu jakie miałem okazję pokonywać na motocyklu i pomyślałem w tamtym momencie, że jak jeszcze trochę mocniej ścisnę klamkę, to Aga zaraz przeleci mi przez plecy.  

     Mimo tego, motocykl zapisał się w mojej pamięci bardzo pozytywnie. Przede wszystkim bardzo mało pali, a piecyk pracuje bwrdzo kulturalnie. Mimo, ze używany co chwila przez innego jeźdźca, nie był rozklekotany i trzymał się kupy, dając kierowcy pewność prowadzenia. Dziwny jest jedynie ten kierunkowskaz zamieniony miejscami z klaksonem, oraz korek paliwa wyciągany w całości z wlewu, wraz z kluczykiem tkwiącym w zamku. A tak to bardzo przyjemna dwucylindrowa maszyna, poręczny motor, za co bardzo mu dziękowałem parkując go w różnych stromych miejscach. Dziękowałem głównie za to, że nie jest Gs'em 1200, czy innym wielgachnym katamaranem, jak nasz Tiger, pod którymi przez chwilę nieuwagi, można zginąć przez przygniecenie na zdradzieckich, maderskich stromiznach.

     Cebule oddaliśmy po 17tej, półtorej godziny przed czasem, co może wydać się dziwne. Ale po siedmiu godzinach intensywnego winklowania i tych wszystkich mocnych, nowych wrażeń - mieliśmy zwyczajnie dosyć. Na liczniku motocykla przybyło zaledwie 180 kilometrów, ale wiecej w tych warunkach trudno było by nakręcić. Poza tym niewiadomo dlaczego, może z powodu spinania się na winklach, pod koniec jazdy kolana zaczęły dawać się we znaki od mocno ugiętych na małym nakedzie nóg. Tak jak i lewa ręka od ciągle wciskanego sprzegła, które dosyć ciężko pracowało. Agnieszka też miała swoje wyzwanie, trzymać się w nachyłach wąskiego siedzonka, zwłaszcza, że dzierżyła aparat w dłoni i cały czas pstrykała co ciekawsze pejzaże.

    W Funchal oddaliśmy motocykl, ktoremu nie przybyło na szczęście żadnych nowych "big damycz" podczas naszej jazdy. Zwrócono nam kaucję 400euro (właściwie deklarację z karty kredytowej). Po powrocie do hotelu autobusem, walnąłem dwa lokalne piwa Coral, po czym zwaliłem się ciężko na łóżko i zasnąłem jak kamień. 

    Dwa dni później wypożyczyliśmy jeszcze samochód, Clio 0.9 tce z 2016'go roku. Auto z przebiegiem 5k i już ze stukajacym zawieszeniem z przodu, lekko przytarte niemal z każdej strony. O ile moto braliśmy z pełnym bakiem i takież oddawaliśmy, Renówkę odbieraliśmy na rezerwie. Połowa samochodów osobowych jeżdżących po Maderze to fury z wypożyczalni. Nasza była w dosyć wypasionej wersji, jak większość tam oferowanych, co w pewnym momencie mocno się przydało. Po całej wyspie spokojnie jeździ się z papierowej mapy, jednak nawigacja będąca na pokładzie Clio uratowała nam tyłki razu pewnego, prowadząc bezbłędnie do najbliższej stacji benzynowej Repsol'a (tych jest najwięcej) Po prostu jazda po tamtych górach autem powoduje niesamowity wir w baku i w pewnym momencie zrobiło mi się ciepło, bo nie przewidziałem aż takiego ssania.

    Uwielbiam szarżować po górach i tnąc je agresywnie srebrną Renatą zrozumiałem jak bardzo tamte warunki wykańczają opony, czy to samochodu, czy motocykla. Renówka mimo 5k przebiegu miała mocno zjechane przednie gumy, a właściwie ich zewnętrzne krawędzie. Uszkodzenia wyglądały podobnie jak w tylnym Continental'u Hondy, wygladało to jak takie rolujące się, coś jakby przypalenia i ubytki w strukturze. Lecąc Renówką na łeb na szyję w dół zakrętów i czując nieomal fizycznie rękami ściskającymi kierownice, jak guma opon wtapia się w asfalt próbujac utrzymać auto na obranym torze jazdy, wyobraziłem sobie cóż może dziać się z tak katowanym bieżnikiem w lipcu, kiedy temperatura powietrza wynosi 30 stopni, a asfaltu 70.

    Samochód posiadał też led'y do jazdy dziennej, ale na Maderze w dzień jeżdzi się bez świateł, nawet podczas opadów atmosferycznych. Strasznie mi się to podoba, bo przepisy jakie panują u nas uważam za kretynizm. Po pierwsze wyłączają jednoślady z uprzywilowanej pod względem widoczności sytuacji, po drugie pojazd na światłach zużywa średnio 1-2% paliwa więcej. Niby niewiele, ale wystarczy przeliczyć ile nieczystości do atmosfery wyemituje przeciętna ciężarówka, która robi dziennie 500 kilometrów, a spala 25 litrów na setkę.

     Wyjazd był niezwykle udany, a Madera okazała się bardzo przyjaznym, spokojnym miejscem. Jest do destynacja stworzona bardziej dla samych par, lub singli, niż rodzin z dziećmi. Nie jest to też miejsce dla fanatyków opalania, bo pogoda lubi się często zmieniać, wystarczy wspomnieć, że na wyspie występuje podobno 37 różnych mikroklimatów. Madera przypominała mi nieco Wyspy Kanaryjskie z tymi ich kamienistymi plażami, chociaż w naszym Machico była też sztuczna plaża z piaskiem przywiezionym z Sahary. Gdybym miał teraz polecić komuś jak spędzić tam wakacje, to poleciłbym przede wszystkim wypożyczenie motocykla na trzy dni, bądź samochodu, a nawet obie te opcje jedna po drugiej. Naszą Renówkę zaparkowaliśmy na noc pod hotelem i fajnie jest, tak prosto ze śniadania, wskoczyć do samochodu i gdzieś sobie pojechać. Warto też nie wykupować w związku z tym opcji all inclusive, bo skoro wyjeżdża się na cały dzień z hotelu, to nie ma kiedy powypijać tych wszystkich drinów i browarów.

     Konkludując cały ten wyjazd, to powiem Wam, że rozmawiałem też o nim ostatnio ze swoim ojcem, opowiadałem mu jak było. Oznajmiłem, że my z Agą, to już na żadne odległe i egzotyczne zadupia tego świata jeżdzić nie będziemy. Że mam dosyć ubogich krajów, gdzie każdy próbuje z nas zedrzeć skórę i wcisnąć nachalnie jakieś swoje badziewie. Gdzie do przesady rozwinął się cały przemysł dymania turystów, czego idealnym przykładem był przereklamowany Meksyk, ktorego nikomu polecamy, szczerze wręcz odradzamy. Że my to chcielibyśmy mieć teraz zwyczajną cywilizację na wakacjach, normalnych ludzi w wokół siebie. Możliwość zakupu pysznej kawy za osiemdziesiąt eurocentów, którą spokojnie wypijemy, bez stojącego nad głową natręta z naręczem jakiś hujowych bransoletek na sprzedaż. I że własnie takim fajnym, wyluzowanym miejscem na urlop jest Madera. Tata wtedy spojrzał na mnie z ukosa i krótko spuentował temat jednym, bezlitośnie celnym strzałem - starzejesz się synu.

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Madera
[zdjęć: 3]

Archiwum

Kategorie