Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

25.07.2016 19:07

oko w oko z legendą

     ...na czym to ja skończyłem...

    Aha - no więc wygospodarowaliśmy z kumplem trochę czasu w piątek przed południem. Wiesław, strażnik Bandita miał tego dnia czekać na nas u siebie na posesji uprzednio wydobywszy motocykl na światło dzienne. Spotkaliśmy się więc na firmie i wyruszyliśmy w trasę granatową, dwustutysięczną Fabią Tomka z niemiłosiernie stukającymi łącznikami i ledwo działającą klimatyzacją. Dystans - jakieś sześcdziesiąt kilometrów w jedną stronę.

    Minąwszy po drodze z osiemdziesiąt pielgrzymek i poprzedzające je zatory meldujemy się pod wskazanym adresem z lekkim opóźnieniem. Wita nas szary pustak i chybotliwa, podrdzewiała brązowa brama - wjezdżamy powoli na zacienione podwórze. Wiesław gospodarz wyłania się spod zadaszenia nad surowymi schodami i gdy wysiadamy z samochodu podchodzi do nas z wyciągniętą na powitanie dłonią. Bardzo miły gościu w podobnym jak my wieku. Jest dopiero po dziesiątej a już żar gorącymi strugami leje się z bezchmurnego nieba.

    Kątem oka dostrzegam, że na środku wydeptanego podwórza, w plamie jaskrawego słońca stoi On. Na zawsze pierwszy i legendarny - Czarny Motor, podróżnik z przeszłości który kiedyś nauczył mnie jeździć a potem utkwił w tym środku niczego za drzwiami swojego więzienia pokrytymi płatami odłażącej farby.

    Wiesiek prowadzi nas w kierunku motocykla po drodze opowiadając, jak go specjalnie wyciągał z zagraconych czeluści garażu i jak się przy tym namęczył i że nie było łatwo. Wytknął, że motor jest bardzo ciężki co Tomek  natychmiast potwierdził skrzywioną miną i niezrozumiałym chrząknięciem - poczytał ostatnio o tym, że to najcięższa sześcsetka na rynku i strasznie się tego uczepił. Jak mam być szczery .. nie podobało mi się to za bardzo, źle rokowało.

    Zbliżając się do Bandita miałem nieodparte wrażenie, że coś tu jest nie tak. Pozycja jaką przyjął doskonale mi znany motocykl niezbyt do niego pasowała. Zagadka szybko się wyjaśnia - Wiesiek jakoś wypchnął motocykl na środek podwórza, ale nie za bardzo wiedział co ma z nim dalej zrobić. Postawił go więc pod drzewem nie rozkładając stopki. Oparł go zadupkiem, niczym jakiegoś rowera albo hulajnogę, na dodatek prawą stroną o skarłowaciałą jabłoń kończącą pomału swój żywot w plamie światła na środku podwórka.

    Muszę przyznać, że jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Od razu stało się dla nas jasne, że Wiesiu raczej nie jest zapalonym motocyklistą.

    Łapiąc za manetki starego przyjaciela i ze zgrzytem plastiku odrywając go od drzewa zauważyłem od razu dwa dobrze rokujące detale - nadłamana kiedyś podczas wywrotki w porywistej burzy klamka sprzęgła została wymieniona na nową. Tłumik ostatnio ledwo trzymający się na obejmach tym razem został porządnie poskręcany. Motocykl był zakurzony, zapajęczony i tłusty - ale nie aż tak jak sobie to wyobrażałem. Korozja zagnieżdżona na stopce centralnej i w miejscach zimowego szlifa z dwa tysiące trzynastego wyglądała nie gorzej niż dwa lata temu, kiedy ostatnio widziałem motocykl.

    Kluczyk tkwił w stacyjce. Nie oryginał z napisem Suzuki z jakim K. kupił ode mnie motor, tylko niezgrabnie kwadratowa, dorabiana w hipermarkecie zapasówka. Po jej przekręceniu nic się jednak nie wydarzyło. Nie błysnęły lampki, nie drgnęły wskazówki.

    Zaglądam pod siedzenie a Tomek chodzi w koło motocykla spoglądając podejrzliwie to tu to tam. Pod kanapą zamontowano kupiony podobno w zeszłym roku akumulator w stylu jakiemu hołdował K. - prawdopodobnie najtańsza chińska bateria na allegro, której nazwy nigdy wcześniej nawet nie słyszałem.

    Naradzamy się chwilkę i w skupieniu przypinamy kable od Gsf'a do granatowej Skodziny. Proszę Tomka, żeby stanął sobie za motocyklem i zobaczył co wyleci z rury po tak długim czasie od ostatniego odpalania. Chcę, żeby wszystko sam dokładnie obejrzał. Sprawdzamy jeszcze tylko czy kranik nie jest zamknięty i naciskam kciukiem przycisk rozrusznika.

    Bandit kręci tak jak powinien, ale silnik milczy. Reflektuje się po chwili, że nie zaciągnąłem ssania, przez ostatnie lata zdążywszy o nim nieomal zapomnieć. Silnik krztusi się raz i drugi po czym w końcu odpala i pnie się energicznie od razu na cztery tysiące obrotów. Spoglądam przez ramię tam gdzie patrzy Tomasz - i mówię teraz całkiem poważnie - z rury tego szesnastoletniego motocykla nie wydobył się najmniejszy nawet obłoczek. Letnie powietrze zgwałcono intensywnym zapachem spalin z pustej puszki, jednakże żaden kolorowy dymek nie został uwolniony do atmosfery podczas tego procesu..

    Szybko okazało się, że nie jest za dobrze. Silnik nawet po nagrzaniu nie chciał reagować na polecenia manetki. Każda próba dodania gazu kończyła się gaśnięciem pieca podobnie jak opuszczenie dźwigienki ssania. Próbowaliśmy, kombinowaliśmy ale olejak nie współpracował. Tomek spoglądał sceptycznie z boku i po jego minie widziałem, że chyba nic z tego nie będzie. Jakoś przełknął połacie tłustego brudu pokrywające motocykl i wielkiego pająka spacerującego po oponie ale to, to już było dla niego za wiele.

    W końcu poddajemy się bo silnik jest już za goracy. Rozgrzane smary kopcą czarnym dymem na kolektorze wydechowym. Mój stary Bandit uparcie milczy, co nie pasuje mi do niego wcale a wcale. Silnik stygnąc cyka jedynie z niemym wyrzutem zgniewany żałosnym stanem do którego go doprowadzono. Upokorzony, zrezygnowanie niejezdny. Nie takim go zapamiętałem.

    Mimo tego kontynuujemy dalej oględziny  motocykla. Niestety - wykrywam w ich trakcie dosyć mocno stukające łożysko główki ramy, tylną tarczę do pilnej wymiany i lekko wygiętą po uderzeniu przednią felgę. Zestaw napędowy też jest w fatalnej kondycji - łańcuch przerdzewiały, wiszący niczym rękaw czarodzieja a zęby na tylnej zębatce zabójczo zaostrzone. Naciąg - jest już ponad w połowie. Przy odpalaniu zerknąłem też na licznik kilometrów, który wskazał 42700 więc K. zrobił tym motocyklem zaledwie około ośmiu tysięcy kilometrów w trzy lata.

    Stoimy więc skonsternowani w plamie słońca na środku pod częstochowskiego podwórza a Wiesiu próbuje pomóc w sprzedaży psikając zadupek psik-psikiem i polerując niemrawo brudną szmatką. Tomek nie odzywa się za wiele. Ja już wiem na pewno, że z tym Banditem to szykuje się najpewniej dłuższy temat. Dla mnie nadal jest to świetny i niezawodny motocykl tak jak go zapamiętałem, ale inni tego nie widzą - prawdopodobnie dostrzegają jedynie stary, pokryty pajęczynami szmelc wygrzebany z jakiejś zapadłej stodoły.

    Już zupełnie bez przekonania zwracam uwagę chłopaków na plusy - że lagi i amor nie ciekną, że silnik zdrowy, że rdzawkę łatwo ogarnąc, że akcesoryjny Dominator ma piękne brzmienie i owiewka z Puiga bardzo fajna...ale niestety wszystko już poszło nie tak.

    Wyjeżdżamy w końcu tyłem z podwórka na środku którego zostawiamy podrdzewiałego Bandita i Wieśka stojącego obok z rękami w kieszeniach. W drodze powrotnej gadamy cały czas o motocyklu i Tomek konkluduje, że raczej się nie skusi. Że to jego pierwszy motor będzie i że raczej coś z owiewkami, w lepszym stanie i na wtrysku by wolał. Rozumiem go - jasnym dla nas obu jest, że to nie jest motocykl w jego stylu i nie ma co dłużej w tym drążyć.

    Będąc już w domu piszę maila do K. opisując jak wyglądała ta cała sytuacja ze sprzedażą  jego motocykla którego on uparcie nazywa "suzi". K. niezrażony zanadto odpisuje, że będzie w kraju osiemnastego sierpnia, na parę dni. Że akum to się naładuje a motor sam się ''przetka'' w czasie jazdy - bo już kiedyś tak miał. Oczywiście był zdziwiony tym w jakim stanie jest tylna tarcza, ktorą sam zmasakrował hamując metalową okładziną klocka oraz łożysko główki. K. wymyśla, że zaraz po przyjeździe do PL zawiezie motocykl do warsztatu, podbije badanie techniczne a przed samym odlotem przyprowadzi Bandziora do mnie na parking na resztę niezbędnej kosmetyki.

    A potem pożegna się z motocyklem, wróci spowrotem do UK a wtedy ja wkroczę do akcji - mam wystawić Bandita na necie i sprzedać w konkurencyjnych na rynku pieniądzach. Tak, czy owak wygląda na to, że wkrótce moja pierwsza, zmęczona życiem cztero gaźnikowa maszyna wróci spowrotem na parking strzeżony między blokami i zaparkuje obok Triumph'a pod rzędem wysokich tui...tak więc jak by nie patrzeć - zapowiada się ciekawie.

Komentarze : 5
2016-08-03 12:10:44 @multistrada

Stara miłość nie rdzewieje!

2016-07-27 23:24:35 gregor1365

Siema.
Moim zdaniem bieszczadzkie trasy jak najbardziej nadają się na wyprawy motocyklowe, jednak w moim przypadku to dopiero przyszłość. Trasy wymagające, szczególnie dla sportowo nastawionego motocyklisty. Często na łukach leży piach ze żwirem po deszczach spływający wprost ze stoków na asfalt, dlatego uważać trzeba że ja pierniczę. Przejechałem troszkę na rowerze, dlatego miałem czas podziwiać widoki, natomiast na motocyklu to byłoby coś.
Zapala się nutka podróżnicza.
Moto, namiot i niezbędne wyposażenie. Pewnie mój dzikus trochę słabo się nadaje do takich wypraw, natomiast śledząc blogi motocyklowe można zauważyć zmianę podejścia chopów do tematu.
Jesteś tego najlepszym przykładem.
Kto wie, może i mnie to czeka. Czas pokaże.
Szerokości i zawsze suchego asfaltu.
Pozdrawiam.

2016-07-27 18:17:33 jazda na kuli

@vilip - zgrabnie wychwyciłeś tą myśl, która błysnęła mi pod czaszką gdy tylko przeczytałem o pomyśle ze sprzedażą...no bo, gdyby K. w końcu stwierdził : a weź daj trzy koła i bierz ten motor ? kurde aż strach myśleć o takiej rozkmince :)
@gregor a jak tam w tych Bieszczadach bo dawno nie byłem - fajne drogi i winkle na moto ?

2016-07-25 23:14:42 gregor1365

Siemka Adaś.
Emocjonalnie sentymetalny wpis i nie ma się czemu dziwić.
Ja po dwóch i pól tygodnia czasookresu rozwodu bieszczadzko-wakacyjnej rozłąki z Zetą dopadłem ją jak jakiś popierdolony i w trakcie tej jazdy stwierdziłem, że:
- po powrocie na garaż po 160 km przejebce stwierdziłem, że jeszcze bym polatał, więc skończyłem na dystansie 240 km i to tylko dlatego, że rodzinka do domu już pilnie wzywała pojebańca.
- w trakcie latania tylko jedno było w mózgownicy:
ZETA ale rwiesz suko: rwij kurwa rwij
IXILL ale wyjesz skurwysynu- wyj kurwa wyj.
I to ile wlezie.
Czy jestem popierdolony? Ni chuja. Latanie jest przednie.
Dopiero dziś wieczorem w Magicznej Krainie przy akompaniamencie kumpla czteropaka pozbyliśmy się z czaszy i reszty elementów zielonkawych martwych owadzich desperatów.
Znów jesteś czysta, pachnąca z nasmarowanym napędem i czekasz aż przyjdę, dosiądę Cię i razem przeżyjemy to coś, co każe prawemu nadgarstkowi wyginać się do oporu w tył manety gazu. Znów będzie prze kurwa zajebiście.
Ale kurwa rwiesz zajebiście: rwij kurwa rwij.
IXILL- ale wyjesz zabiście: wyj kurwa wyj.
Ile wlezie.
Przepraszam za wulgaryzmy.
Jak inaczej oddać te uczucia?
Pozdrawiam.

2016-07-25 22:18:37 vilip

Coś czuję, że wiem, jak to się zakończy. Sumienie Cię ruszy, wrócą stare wspomnienia i odkupisz sprzęta. Zrobisz z niego cacuszko i będziesz miał fotostory Przed-i-Po. I raz w roku zrobisz nim rundę honorową wokół komina. Tak to będzie &#9786;

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
bandit2016
[zdjęć: 15]

Archiwum

Kategorie