Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

30.05.2021 10:21

przez kraj na trzech cufalach

jako, że pogoda nadal nie rozpieszcza, postanowiłem w końcu wypuścić się w prawdziwą trasę nie zważając na deszczowe prognozy. wyglebiłem przy tym Tenerkę na ziemię, ale i tak było zajebiście

 

     Kupiłem w tym celu nowy kombinezon przeciwdeszczoway Sidi, dwuczęściowy, spodnie czarne, kurtka fluo. Poprzedniego kondona poprułem w deszczu rok temu na trasie do Warki, z Agą.

     Wyruszyłem ze Śląska na pomorze a moim głównym celem był niedokończony zamek w Łapalicach. Gmaszysko to stoi w lesie jako ponura konstrukcja z pustaków i cegieł wstrzymana w swej budowie przez urzędników w latach osiemdziesiątych. Kto nie słyszał,  to polecam się zapoznać z tą arcyciekawą historią. Prognozy pogody nie były jednak korzystne, każdego dnia w każdy miejscu mojej wyprawy miało padać.

     Nocleg zabukowałem w Borach Tucholskich, ściślej w Tucholi. Misteczko to odwiedziłem za bajtla z rodziną jako mały pasażer Dużego Fiata i chciałem wrócić w tamte rejony, zobaczyć, przypomnieć sobie tamte tereny, choć wówczas nocowaliśmy w Czersku. Mój obecny tucholski pensjonat to była totalna tanioszka, ale za to z kuchnią, ogrodem i komórką na motorka.

     Cała trasa do Tucholi minęła mi bez deszczu i przy umiarkowanym zachmurzeniu,  pogoda była bardzo dobra. Po drodze odwiedziłem rynek w Kaliszu, turkusowe jezioro i rynek w Koninie, a także Mysią Wieżę w Kruszwicy. Na siedzeniu miałem założoną dmuchaną poduszkę motocyklową i mógłbym tak jeździć godzinami - w ogóle nie czułem zmęczenia, siedziałem wysoko jak na rasowym enduraku z białym bakiem między kolanami. Taka samotną, nieśpieszna jazda przez malutkie miejscowości miała swój własny, niepowtarzalny klimat. Jako, że Tenerką świetnie jedzie się na stojąco często w zabudowanym odpoczywałem jadąc sobie w tej pozycji. Nie spieszyłem się.

     Pół godziny po moim zakwaterowaniu w Tucholi spadł deszcz i rozpętała się wichura. Padało całą noc a ranek przywitał mnie słonecznym niebem. Ta udana pogoda jak dotąd to był pierwszy cufal tego wyjazdu.

     W pięknym słońcu dotarłem do Łapalic. Opuszczone, trudno dostępne (dziura w plocie) i niedokończone zamczysko wywarło na mnie piorunujące wrażenie, zwłaszcza że na wieże i górny taras da się wchodzić. Była ósma rano i byłem tam sam, przez prawie dwie godziny włóczyłem się po tym niesamowitym obiekcie, spoglądałem w dół z pustych oczodołów zamkowych okien na zarastający krzakami i drzewkami betonowy, zamkowy dziedziniec.

     Tak fajnie mi się połykało kilometry na Tenerce, że z Łapalic udałem się do Łeby przez Lębork. Chciałem tego dnia  jeździć bez końca, a w Łebie wcześniej nie byłem. W pewnym momencie, w gęstym lesie zmieniając coś w nawigacji zorientowałem się, że zatrzymałem się i zgasiłem moto w fatalnym miejscu - brakowało mi prawej nogi, a moto stało na tyle w pionie, że przy próbie zejścia lewą stroną też krytycznie  prostowało się na prawo, działały tu dosłownie milimetry. Nie umiałem taż złożyć kosy - przez poduszkę na siedzenie, która mocno podniosła mnie do góry byłem w potrzasku. Dotykałem końcówkami palców lewej stopu asfaltu i to by było na tyle. Dostałem lęku wysokości.

     W końcu postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i spróbowałem się wyprostować,  żeby złożyć kosę i wyjechać stamtąd. Kiedy o tym teraz myślę, mogłem może jeszcze jakoś inaczej popróbować, starać się na płasko ześlizgiwać z motocykla czy jakoś tak. Ale cóż, stało się - poczułem jak przeważa Tenerkę na prawo. Wszystko działo się w zwolnionym tempie.

     Puściłem lecący motor i wyskoczyłem z podnóżków w las. Padłem na bok na bark, a za mną rozlęgło się głośne Łuuup!!!

     Wstałem, otrzepałem ciuchy i patrze na motor (gasić nie musiałem bo był nawet zgaszony). Tenerka wbiła się kierownicą w leśne runo i oparła o nie osłoną wydechu, nie dotykając go kufrem. Ja byłem cały i zdrowy. Jako, że koła były wyżej, na asfalcie, to pierwsza próba podniesienia z pleców się nie powiodła. 

     Zdjąłem więc kufer i podniosłem motocykl za rączkę skręconej max w lewo kierownicy. Jak już się dobrze i spokojnie do tego przyłożyłem to poszło dosyć łatwo, czuć że jak na taką żyrafę Tenerka nie jest przesadnie  ciężka. Kiedy motorek stał już na kołach obejrzałem go uważnie i uwierzcie albo nie - ale nie ma na nim ani jednej najmniejszej ryski świadczącej że leżał. Nic nie pękło, nic się nie stało jedynie lusterko trzeba było wyprostować.  Musiałem też wygrzebać ziemię z końcówki kierownicy i osłony wydechu. Jeździ, skręca, hamuje - nic nie ucierpiało, z wyjątkiem mojej urażonej dumy. To był cufal numer dwa tej wyprawy.

     Od Lęborka do Chojnic jechałem w ciężkim deszczu. Kombinezon się sprawdził, tylko pokrowce na buty mi popruło już doszczętnie i musiałem je wyrzucić. Buty przemokły zupełnie, ale na szczęście w pokoju miałem jeszcze drugą parę trampek motocyklowych. Tu ciekawostka, bo na plaży w Łebie zaczęło kropić i musiałem uciekać. Kiedy wracałem to w lusterku widziałem granatową ciemność - czyli pół godziny później jadąc w tamtą stronę prawdopodobnie zawróciłbym i nie dotarł tego dnia nad morze widząc taki apokaliptyczny mordor przed sobą.

    Przed Tucholą się wypogodziło i pod pensjonat dojechałem na suchym motocyklu. Nasmarowałem wypłukany łańcuch. Komórka którą mi udostępniono okazała się bardzo wąską i wtoczenie tam motocykla było istną katorgą. W pewnym momencie musiałem go tak pochylić w drzwiach, że oparł się owiewką o mur delikatnie obdzierając naklejkę na samym spodzie. Cóż - blizny zdobią wojownika, a po moto ma być widać, że jeździ. Świeciło intensywne słońce wziąłem więc leżak i rozłożyłem się na kwiecistym trawniku. Oprócz mnie w pensjonacie nocował tylko kurier starym Transitem i para dwudziestolatków. Młodzi i piękni tkwili już tam trzeci tydzień - miasto ich zakwaterowało w pensjonacie, bo z ich przydziałowym mieszkaniem coś poszło nie tak.

    Trzeci cufal miał miejsce na wsiach przed Kaliszem, w drodze powrotnej i jest taki aż nie do uwierzenia. Miałem już mało paliwa, świadomość tegoi ustawioną nawet stacje w navi za 19 kilometrów. W pewnym momencie,  po wyjściu z łuku drogi Tenerką przytelepało za dwa razy. W pierwszej chwili pomyślałem, że ją przydusiłem na szóstce, bo dzień wcześniej tankowałem spokojnie pod Bydgoszczą po jeszcze większym dystansie zrobionym na jednym zbiorniku. Ale nie - 200 metrów dalej motor znowu szarpie, gasze go wiec  błyskawicznie i toczę się na luzie. Na tym zbiorniku spalił więc więcej niż poprzednio.... może za dużo jeździłem na stojąco. Tak czy owak, moja wina.

    Słonko świeci, wiaterek wieje a ja jestem na totalnym zadupiu i w czarnej dupie zarazem. Ostatnimi obrotami kół dotaczam się pod jedyny w okolicy dom. Jestem na mega wkurwię. Idę i dzwonie do drzwi. Na placu stoi Vectra i jakiś Ursus, może więc mają tu jakieś paliwo. Przez okno widać jak babka w kuchni myje naczynia.

    Otwiera kobicina i przeprasza, ale męża nie ma a ona się nie zna, nie wie, nie orientuje. Mam załamkę. Widząc moją zbolałą minę nagle sobie przypomina, że dwieście metrów dalej, na łuku, tam gdzie Tenera pierwszy raz się zakrztusiła powietrzem mieszka niejaki Bartłomiej który naprawia motocykle i skutery. Jest niedziela, ale może będzie w akurat domu.

    Na szczęście jest lekko z górki więc toczę Yamahę idąc obok niej. Robi mi się gorąco, a wkurwienie narasta. Słychać śpiew ptactwa i szum łańcucha, ale uczucie ogólnie ma maxa hujowe. Jest tu tak głęboka wieś, że mija mnie tylko jedno auto. Zastanawiam się kiedy będę w domu, do którego mam trochę daleko. To drugie moje braknięcie paliwa w karierze motocyklowej, więc ak jakby o dwa za dużo.

     Dzwonię do domu na na łuku drogi i otwiera inna kobicina. Mówię jej jak jest, a ona odpowiada, żebym poczekał i że pójdzie zaraz po Bartka. Czyli koleżka jest w domu, a to już coś. Stoje więc na słońcu a zza płota szczeka na mnie nadgorliwy owczarek pokaźnych rozmiarów.

     Uwierzcie, albo nie, ale po około 5 minutach gościu wychodzi ze stodoły już z kanistrem i lejkiem w ręku. Poważnie. Jak go zobaczyłem to nieomal nie rozpłakałem się z ulgi. Wlaliśmy gdzieś ze 4 litry do zbiornika Tenery  z pojemnika po płynie do spryskiwaczy i pogadaliśmy chwilę. Ten wspaniały koleżka, nieopisany cudotwórca nie przyjął ode mnie zapłaty za swoją uczynność, tylko kazał za to pomóc komuś na trasie, bo on także jeździ i też może kiedyś potrzebować pomocy. Tenerka odpaliła od strzała, podobnie jak po podniesieniu z pomorskiego lasu. Cała akcja z paliwem trwała może z kilkanaście minut.

      Reszta trasy przebiegła spokojnie. Na Śląsku, 50 kilometrów od garażu wpadłem drugi raz w deszcz. Na przystanku założyłem kondona, ale podobnie jak dzień wcześniej ten nawet szybciej się skończył i dojechałem do domu na suchym motorze.

     Cała moja samotna trasa wyniosła 1330 kilometrów. Miałem sporo szczęścia, udało się zwiedzić wiele świetnych miejsc. Tenerka jechała genialnie, a siedzenie podwyższone przez poduszkę było mega wygodne, dając też bardziej wyprostować kolana i patrzeć bardziej z góry ( jak się akurat nie wywracałem) Unikałem esek i jechałem jak najbardziej lokalnymi drogami, tam gdzie Yamaszką jeździ się najlepiej, chłonąc bez pośpiechu lokalny koloryt.

 

 

     Nastepna trasa teraz w długi weekend - jedziemy z Agą do Płocka i zwiedzić słynnne Okrąglaki w Miałkówku. Pogoda teoretycznie ma być bezdeszczowa na obszarze całego kraju. Tym razem jednak będę tankował wcześniej i stawał uważniej. Tenerka naprawdę jest wysoka. Na chwilę obecną jej licznik wskazuje 4360 km przebiegu całkowitego, coś więc się zaczyna dziać. 

     Lewa!

Komentarze : 5
2021-06-08 22:48:31 Marcin Jan

No ciekaw jestem wrażeń Agi po takiej trasie na Tenerce. Dzisiaj pomacałem sobie T7 i napiszę tak że to taki kozak a przy niej AT to taka damulka. Naprawdę ten sprzęt woła przecioraj mnie po krzaczorach :).

2021-06-05 05:56:52 thrillco

No...Czasem nawet nie trzeba setek kilometrów, żeby cos się zadziało. Przygoda czeka tuż za rogiem. A kilometry lecą. Choelra szybciej niż sam sie psodziewałem :)

2021-06-01 21:39:03 Jazda na kuli

DominikNC - przygoda jest tuż za rogiem, najważniejsze to wyruszyć. Podoba mi się jeżdżenie po Polsce, drogi są coraz lepsze a i teren urozmaicony. Na ten sezon mam w planie jeszcze sporo tras po kraju. Muszę tu też oddać sprawiedliwość, że wiele ciekawych miejsc które widziałem/zobaczę poznałem dzięki przeróżnym grupom na FB.
Okularbebe - właśnie tak!

2021-05-31 19:50:03 DominikNC

To pokazuje, że po Polsce też jest gdzie pojeździć. Nie zawsze trzeba jechać na Bałkany, żeby coś przeżyć i zobaczyć. Pozdrawiam!

2021-05-30 20:32:40 okularbebe

Dziękuję za relację w imieniu własnym i wszystkich, którym też zabrakło paliwa, którzy też przewrócili się wraz z maszynami na poboczach bez podłoża, czy też spotkali podobnych Bartków, bo jak się znów okazało: to świetne chłopaki.

Wszystko to było. Xtx zaparkowany na błotnistym poboczu przednim kołem w dół okazał się podobną pułapką.

Wszystko było. A jeśli jeszcze nie, to tak będzie. Dlatego ten wpis jest tak ważny.

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
)łapalice
[zdjęć: 3]

Archiwum

Kategorie