Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

04.01.2016 20:09

spóżniony koniec sezonu

minął kolejny rok

    Po zaskakująco ciepłym grudniu spóżniony koniec sezonu w końcu zawitał na południe Polski. Spodziewałem się go tak jak zwykle : koło czwartego - szóstego grudnia czyli wtedy, kiedy kończy się mój abonament na parkingu strzeżonym. Tymczasem wciąż było ciepło i motocykliści na niespotykaną wcześniej grudnio-skalę przerwali swoje zimowania.

    Dla mnie był to sezon bardzo udany, choc nie tak już może ekscytujący jak poprzedni. Nie pobiłem już mojego rekordu predkości na Hayabusie i nie zaczynałem go na nowym motocyklu. Nie wyjechałem w tym roku nawet poza granicę kraju. Ale ten sezon był wyjatkowy, może dla tego, że mimo największej mocy pod tyłkiem był to sezon chyba najbezpieczniejszy i najspokojniejszy. Mój pęd ku większym pojemnościom i nieco na początku karkołomny kozacki sznyt uległy swoistemu wyciszeniu, co widac doskonale po tylnej oponie - na identycznej poprzedniczce zrobiłem o wiele mniej kilometrów. Nie chodzi tutaj o to, że wprowadzono od maja zabieranie praw jazdy a ja się tego przestraszyłem i zacząłem jezdzic jak emeryt - bardziej chodzi o to, że zaczynam odnajdywac swój własny styl jazdy który nadal demoluje ograniczenia prędkości, tylko że już w trochę inny sposób.

    Tak więc było bezpieczniej. Nie przypominam sobie, żeby przez te dziesięc tysięcy kilometrów jakaś osobówka rażąco mi wymusiła, żebym wpadł w grożny poślizg albo spowodował jakąś szczególnie przejebaną sytuacje. Gdyby nie Motocykl Który Nie Skręcał nic takiego w ogóle by się nie zdażyło. Dodatkowym aspektem na plus minionego sezonu było to, że moja Agnieszka jakimś cudem przekonała się do motocykli, zaopatrzyła w ciuchy i w przyszłym roku na pewno gdzieś razem sobie pojedziemy. Ja nie mogąc się zdecydowac na żadne z turystycznych endur sprofanowałem sportowo zestrojonego Zeta kufrem centralnym i teraz szukam dla nas fajnego tankbaga. Priorytety się zmieniają tak jak wszystko się zmienia. Wszystko jest względne.

    Mimo, że byłem już  porządnie wyjeżdżony i z sezonu zadowolony ucieszyłem się z zimowego ocieplenia. Głównie dlatego, że miałem sporo wolnych dni w przerwie około świątecznej. Zaskutkowało to tym, że spędziłem pierwszy raz w życiu częśc Wigili i Sylwestra na swoim motocyklu. W Sylwestra nawet, tuż przed tradycyjnym w ten dzień spożywaniem napojów alkocholowych przygotowywałem motor do odstawienia pod dach.

    Właściwie to pojawiła się pokusa, żeby nieco odpuścic. Wiecie, wyjąc tylko akumulator, zalac paliwa do pełna i wtoczyc motocykl do suchego pomieszczenia. Żeby już nie czyścic sprzęta, smarowac i polerowac. Było zimno, z ust unosiła się para a wieczór zbiliżał się wielkimi krokami. Przecież Zet postoi najwyżej niewiele ponad dwa miesiące, pomyślałem. Poza tym motocykl przecież nie wygląda znowu na jakoś tak specjalnie wybrudzony...

    Kiedy wracałem wieczorem w przeddzień Sylwestra pustymi ulicami, na termometrze było minus pięc stopni. W samego Sylwestra w południe wybiło minus dwa. Mimo tych temperatur jeżdziło mi się w tych dniach po prostu fantastycznie. Motocykl, mimo nienajlepszego już stanu ogumienia sprawował się znakomicie. W Sylwestra licznik wybił równe 24 tysiące kilometrów przebiegu. W ostatniej chwili wziąłem się więc w garśc, przemyślałem wszystko jeszcze raz i uznałem, że odstawienie wiernego kompana w takim stanie będzie nienajlepszym jednak pomysłem. I okrutnie niewdzięcznym.

    Na tyle więc na ile się dało zabrałem się do czynności konserwujących. Porządnie wysmarowałem lekko już rozciągnięty łańcuch, wypolerowałem lakier i kute felgi ( które były najbrudniejsze z tego wszystkiego ), padłem pod motor wyczyściwszy tłumik i silnik od spodu, natłuściłem plastiki, wpuściłem po kropelce oleju w zamki. Bałem sie, że przy minus dwóch to wszystko rozmaże się na motocyklu i zamarznie na amen, ale nic takiego się nie wydarzyło. Pracowało mi się dosyc sprawnie i mimo braku garażu, dachu nad głową oraz odpowiednich warunków, bezpośrednio na asfalcie niczym wyrzutek na brudnej ulicy - to jakoś dałem radę. Motocykl stał przechylony na placu, otoczony konstelacją brudnych szmatek i puszek z chemią. Tak jak w zeszłym roku okazało się, że mimo że wyglądał na czysty to był dosyc mocno wysyfiony, zatłuszczony i zaniedbany jesienno-zimowymi przelotami.

    Te przygotowania uświadomiły mi również naocznie zgubny wpływ czasu na moje dwa kółka. Motocykl, który kupiłem jako prawie nowy i o którym jeszcze często tak właśnie sobie myślę, niestety już niezupełnie tak wygląda. Pierwsze dwadzieścia cztery tysiące kilometrów odcisneło swoje wstępne piętno. Zauważyłem w jasnym świetle południa jak mocno pocharatana jest prawa końcówka kierownicy od wieszania na niej kasku za pasek. Ile jest odtankowaniowych uszczerbków na pierścieniu w okół wlewu paliwa. Jak bardzo rzuca się w oczy naprawione przeze mnie pięciocentymetrowe pęknięcie na osłonie wlotu do airboxa. Zarysowanie na tylnej feldze. Rury nowego wydechu z lekka wypalone i nie błyszczące już tak jak latem. Jak mocno używana była płyta pod kufer centralny założona niedawno. No i sam czarny lakier, który po wypolerowaniu jeszcze wygląda dobrze, ale jest na całej powierzchni pokryty małymi, drobniutkimi wręcz ryskami.

     Więc żeby się pocieszyc na koniec może powiem po prostu, że mój czarny, ciężki motocykl wraz z upływem czasu nabiera charakteru. Że coraz mniej wygląda jakby dopiero co wyjechał z salonu gdzie nigdzie nie był i niczego nie zwiedził. Że staje się powoli stałym bywalcem naszych dziurawych ulic, zakurzoną ozdobą stacji benzynowych, gdzie poprzez rosnący staż w trudnych warunkach zyskuje stosownego szacunku. Że nie poddaje się surowemu Miastu które zostawia na jego skórze coraz więcej drobnych ran i płytkich blizn.

 

 

 

     ....jednak już za parę krótkich miesięcy uśpiony motocykl odrzuci pognieciony pokrowiec i znowu rozejrzy się jasnym światłem reflektora po opuszczonym placu. Grzmot radykalnie skróconego wydechu odbije się echem wśród wysokich bloków wyrastających w okół parkingu. Na ten dżwięk spłoszona młoda matka instynktownie mocniej wtuli do piersi niemowlę okryte ciepłym, szarym kocem. A czarny motocykl o krępej skulonej sylwetce błyskając stopem i mrugając pomarńczowym światłem ponownie wyjedzie na ulicę.

Komentarze : 4
2016-01-15 15:33:58 Katje

Jak sam zauważyłeś, nie należy na to patrzeć jak na zużywanie motocykla, tylko nabieranie charakteru. Przynajmniej wszyscy widzą, że go używasz, a nie się lansujesz na stacjach benzynowych. :)
Ja też coś czuję, że nim się obejrzymy, znowu będzie sezon.

2016-01-08 19:09:50 left 4 dead

okularbebe - faktycznie już niecałe. przy okazji ''globalnego ocieplenia'' może powyciągamy maszyny już w końcu lutego. ja czekam cierpliwie - jak to mówią : cierpliwemu wszystko przychodzi na czas :)
sirturek - jestem pogodzony z faktem, że nie mam umiejętności, narzędzi i przestrzeni żeby robić to co Ty robisz, mimo wszystko jednak..zazdroszczę !
pozdro

2016-01-06 21:00:39 sirturek

Patrząc na swój motocykl widzisz upływający czas, ale jest sposób, żeby czas cofnąć, Odkryłem go parę lat temu i jest to renowacja starych gratów. Z kupki złomu powstaje pomału coś czym było jako nowe,a obrazy z przeszłości wyświetlają się w głowie jak projekcja 4D. W jesienno-zimowe wieczory odbywam podróż w czasie w ten sposób. W tym roku na warsztat poszedł simson sr50. Będąc dzieciakiem każdy marzył o czymś takim,pamiętał miał takiego kolega z klasy, ale dla przeciętnego chłopaka ja ja był nieosiągalny. I tak zakupiłem dwa kartony gratów we wrześniu a w wigilie zrobiłem pierwszą krótką przejażdżkę. Jeszcze zostało odrobinę pracy i trzeba będzie poszukać kolejnego projektu na przyszły rok.

2016-01-05 07:56:54 okularbebe

Taa, motocykl to nie tylko sama jazda. Patrzenie na niego i dbanie o stan, to znaczna część całego projektu. Łapię się nad tym, że chodzę do swych kółek pod byle pretekstem, zwłaszcza gdy śnieg sypie za oknem. To po jakiś śrubokręt, to po choćby miotłę. Prawda, z blizną im do twarzy! Dobrze, że zostały tylko dwa miesiące Może nawet niecałe...

  • Dodaj komentarz

Archiwum

Kategorie