Najnowsze komentarze
Cześć! Dopóki pojawia się tu jakiś...
Ja też się jeszcze przyczajam. Dzi...
Damiano Italiano do: Ducati Multistrada 950 pl.
Właśnie wróciłem z mojej drugie pr...
DominikNC do: oklejona chabeta
Cześć! Winszuję udanego sezonu. Je...
DominikNC do: Vespy z Rodos.
Co tam skuter. To jest blog motocy...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

23.01.2017 19:52

tumany kurzu pod błękitnym niebem

rozprawki o czasu upływie, moim offroadzie i wizycie na torze cross'owym - część pierwsza

 

    Jak już kiedyś Wam wspominałem, motocykl offroad'owy miał być moim wybawieniem po kontuzji i sposobem na powrót w ukochane góry. Od czasu, kiedy musiałem zrezygnować z kolarstwa górskiego minął wtedy ponad rok i strasznie za tym tęskniłem. Zbudowany za kupę kasy rower kurzył się w kącie, porzucone graty leżały w szufladzie, a ustnik ponuro zwisał z ciśniętego w kąt camelbag'a. Brakowało mi tych endorfin, przewyższeń, kamienistych szlaków wijących się pośród drzew, rozległych polan i szumu wysokich sosen. Niesamowitego smaku zimnej wody wprost ze strumienia, emocji w rezerwatach przyrody, po których nie wolno mi było jeździć, czy zakładania łańcucha na zębatkę ubłoconą i zakrwawioną dłonią. Nawet niewygodnego spania obok roweru, na twardej podłodze zaparkowanego byle gdzie busa mi brakowało.

    Nie pamiętam dokładnie, ale mój pierwszy, upragniony kontakt z motocyklem enduro miał miejsce chwilę przed zdaniem prawka na A, lub zaraz po tym. Niby nie było to aż tak dawno, ale krawędzie czasowe wydarzeń z tamtego okresu powoli zaczynają zacierać się w mojej głowie. Nowe wrażenia były takie nagłe, takie na hura, a ja nie miałem jeszcze zbytniego pojęcia, jak to sobie  wszystko poukladać i za co w pierwszej kolejności się zabrać.

    Jazda na niebieskiej Yamasze WR450 donośnie dudniącej pogiętym Leo Vince'em, którą udostępnił mi przyjaciel Seba nie była łatwa. Nie była też zbyt produktywna. Ubrany od stóp do głów w ochraniacze kumpla, całą energię skupiałem na tym, żeby nie polecieć z motocyklem na glebę. Muszę przyznać, że zupełnie inaczej sobie wyobrażałem taką jazdę - jako przyjemniejszą, łatwiejszą jakby. Nie miałem wprawdzie problemów technicznych, czy z równowagą po latach sędzonych w górach, jednak motocykl gwałtownie nabierający prędkości na kamienistych wertepach wymagał ode mnie sporo uwagii, gdy przednie koło wciąż nerwowo myszkowało po koleinach. Siedziałem dosyć wysoko i perspektywa upadku na bruzdy i kamole, które nie raz całowałem spadając z roweru, przy tej motocyklowej prędkości, była nieco przerażająca. W rezultacie tą zachowawczą jazdę wykonałem zaledwie poprawnie, ale nie dając się wysadzić z siodełka, i jedynie raz namówiony przez Sebę - zjechałem dzielnie z jakiegoś mini nasypu. Po latach odnajduję, że musiał mieć ze mnie niezłą polewkę, zwłaszcza, że jest to gościu, który na przeróżnych motorach spędził większość swojego życia.

    Jednakże po całym tym wydarzeniu wracałem do domu w milczącej zadumie i przy zgaszonym radiu. Prowadziłem samochód odruchowo, wpatrując się hipnotycznie w drogę  rozciągającą się przed maską. W głowie przetaczały się tabuny przeróznych myśli i żeby je jakoś usystematyzować zatrzymałem się przy osiedlowym sklepiku po dwie puszki Warki w strongu. Już w ciepłym domu, kiedy zimne piwo spłukiwało zakurzone offroad'em gardło, moje podejrzenia przerodziły się w ponurą pewność.

    Kurwa,  nie dam rady.

    I wcale nie chodziło o to, że jazda na takim motocyklu była dla mnie zbyt trudna, o nie. To co wtedy poczułem było raczej zniechęceniem do podejmowania nadmiernego wysiłku, czy zbyt dużego ryzyka wymieszanym z odrobiną lenistwa. Do nauki i przyswajania tak wymagających nowych umiejętności. Ja, który dotychczas jak narkoman rzucałem się na przeróżne formy ekstremalnej aktywności, tym razem poległem pod zupełnie prozaiczną argumentacją. No bo jak ja będę taszczył ten motocykl na przyczepkę, za każdym razem kiedy zapragnę gór?; a jak złapię gumę wysoko na szlaku?; a  co, jak bydlak przewróci się na mnie i uwięzi w leśnej głuszy?; a źli leśnicy na quadach, którzy nie odstąpią mnie pewnie ani na krok?; a jak sobie oba kulasy na raz połamię, to jak na na to wszystko zarobię?

    Gdy tak siedzialem z puszką w dłoni i ogarniałem spektrum swoich wątpliwości, analizując wszystkie za i przeciw zrozumiałem, że to nie motocykl, leśnicy czy obawa przed ciężkimi obrażeniami powodują, że finalnie nic z tego nie będzie. Zrozumiałem, że powód leży gdzie indziej, a czasy kiedy najpierw działałem, a potem myślałem powoli odchodzą w niepamięć. Właśnie wtedy, dobitniej niż kiedykolwiek poczułem swoje ówczesne trzydzieści pięć kresek na karku. Na dodatek wiązało się to z lekkim uczuciem podwójnego niepokoju. Z jednej strony , analizując za i przeciw lękałem się o siebie, hipotetycznie rwacego darń na cieżkiej maszynie, daleko od cywilizacji - a z drugiej, ze smutkiem skonstatowałem, że pewien etap w moim zyciu właśnie dobiega końca i  że raczej daleko od cywilizacji to ja już pewnie nieprędko się znajdę. 

    Na szczęście,  jazda motocyklem szosowym, przy okazji odkryta w całym tym zamieszaniu - pochłonęła mnie do reszty. Pocieszałem się w głebi duszy, że w niej przecież też jest pierwiastek ekstremy. Natomiast teraz, po upływie następnych paru lat, patrzę na swoje dawne rozterki z nutą lekkiego rozbawienia. W międzyczasie bowiem zupełnie przestało mnie interesować, czy coś jest ekstremalne, czy nie jest. Gdzieś po drodze zniknęła wewnętrzna napinka, by wciąż sobie, lub innym coś udowadniać. Pokapowałem się w końcu, że za młodego, to tak na prawdę...chyba wcale nie byłem aż takim luzakiem, jak mi się wydawało.

 

 

    Dobra moi drodzy, ale to jeszcze nie koniec mojego offroad'u. W drugiej części przeczytacie, jak w tumanach kurzu i wśród ryku skaczących dwuśladów dawałem radę, dosiadając  bardzo wrednego motocykla i jak wyjechałem nim na tor cross'owy usypany wśród zielonych pól i lasów, pod bezchmurnym, błękitnym niebem.

 

lewa!

Komentarze : 8
2017-02-03 16:25:15 Mirek77777

To jest dopiero jazda <iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/FZUyH3Fe1yk" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>

2017-01-29 19:49:51 ptwr2

@ jazda na kuli: tak to jest, jak kości i wiązania nie nadążają w rozwoju za mięśniami. Nie pomagał fakt, że lubiłem cisnąć na wysokich biegach. Teraz po górach już tylko na piechotę i też jest fajnie :) Inaczej, ale wcale nie gorzej. Rower jeszcze posiadam, ale nie korzystam, odkąd mam moto. Pomijając dolegliwości zdrowotne, to jak mam czas i pogodę na jeżdżenie, to wiadomo co wybiorę ;)

@ gregor1365: testy opon czytam dla poznania jak się nazywają aktualne modele poszczególnych producentów, bo to jedyne wiarygodne informacje :D Jak masz czas, to możesz zrobić porównanie kilku testów, czy da się zauważyć jakiś trend.

Normalnie korzystam z dopasowywarek opon na stronach producentów:
http://www.michelin.pl/opony-motocyklowe/
http://www.pirelli.com/tyre/pl/pl/motorcycle/genericContent/fitment.html
http://www.bridgestone.pl/opony-motocyklowe/

Osobiście skłaniam się ku tym dwóm ostatnim producentom, choć aktualnie Kawasaki do Dużego Zeta montuje Dunlopy D214 (podobno dobre, ale sam nie testowałem).

Jakimś źródłem informacji jest strona http://www.moto-opinie.info/ Moje Angel ST są najbardziej komentowanymi oponami i zgadzam się z tym, co tam o nich napisano.

Nie potrafię teraz przypomnieć sobie źródła ani podstawy teoretycznej informacji, ale nie zawsze nowsza wersja opony dla danego motocykla, to lepszy wybór.

2017-01-29 18:13:41 gregor1365

Siema Left4dead.

Wpadłem w tę samą pułapkę przy wyborze ogumienia. Jest tego tyle, że głowa ma prawo rozboleć. Dany model opony oznaczony 3, jest według producenta o niebo lepszy od tego z 2, to co to w praktyce oznacza, że ta 3 będzie faktycznie o to niebo lepsza?

Zgłupiałem całkiem i biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe doświadczenie i planując trasy motocyklowe na kolejny sezon- zamówiłem te same laczki z którymi kupiłem ZETę czyli Michelin Pilot Power 2CT.

Powód? Oczywiście cena, po drugie mam do nich zaufanie. Na poprzednich przejechałem prawie 11000 km co uważam jest wynikiem bardzo dobrym. Ne palę gumy, nie śmigam na gumie, ale nie sądzę też żebym jeździł potulnie jak baranek. Na przednej oponie można by jeszcze wiosną pojeździć, ale tył to już masakra. Oczywiście zakładam nowy komplet.

Przez te dwa sezony po prostu cieszyłem się jazdą. Do tej pory kojarzę solidne 3 uślizgi tylnego koła na wyjściu z zakrętu co miało prawo zakończyć się katapultą i zgruzowaniem maszyny. Uchroniła praca gazem uf... Koszmar motocyklisty.

Z innej beczki.

Zeta aktualnie stoi nagusieńka. Zdemontowałem wszystkie owiefki, zbiornik paliwa. Wymiana filtru powietrza okazała się nie lada wyzwaniem- nad jego otworem montażowym idą dwie piękne pydy instalacji elektrycznej- masakra. W lutym zapowiadają wiosnę, więc czekam sobie spokojnie na wymianę płynu chłodniczego i hamulcowego przy dodatniej temperaturze. Olej zmieniłem jesienią.


Już niedługo się zacznie...

Pozdrawiam.

2017-01-29 12:22:20 jazda na kuli

gregor 1365 - jakie laczki zamówiłeś? :) mnie też czeka wymiana w tym sezonie, myślę o Pirelli Scorpion 2, miały najlepsze testy...a z drugiej strony im dłużej jestem w internecie, tym mniej już wierzę w te testy, opinie itd. większość dzieje się dla kliknięć, wspólnot interesów i coraz ciężej jest znaleźć coś obiektywnego
ptwr2 - trochę raźniej i dobrze wiedzieć, że efekt kolana dotknął nie tylko mnie...z drugiej strony to sam nie wiem, bo nikomu tego nie życzę
calmly - pojeździłbym na rowerku :) od czasu do czasu małą przejażdżkę po płaskim mógłbym zrobić, ale w międzyczasie...sprzedałem rower! :)
Marcin Jan - myślałem o krosie śląsko-hałdowym, ale bez magii gór to już nie to samo

2017-01-24 21:24:31 gregor1365

Siema.

Sledzę przedmiotowego bloga od kilku sezonów. W komentarzach wyłem za maszyną której pragnąłem i której nie mogłem jeszcze posiadać, a chciałem dosiadać.

Jako zapalony cyklista wyprzedzany i mijany z zazdrością wąchałem zapach spalin i słuchałem tego ryku wściekłych diabłów.

W tym roku wchodzę w trzeci sezon jazdy motocyklem. Cały czas się uczę. Czytam Wasze komentarze które dają do myślenia, są wartościowe, pozwalają na refleksję. Mamy wszyscy podobnie.

Przedmiotowy blog i zamieszczone opinie pozwalają mi na ogólne ogarnięcie tematu zachęcając do jego pogłębienia. Najfajniejsza jest właśnie możliwość rozwoju własnych horyzontów myślowych, pomijając jednocześnie obecny hejt. Uczymy się w końcu na podstawie rad mądrzejszych, bardziej doświadczonych ludzi.

Panowie i Panie, piszcie. Zawsze ktoś to przeczyta wyciągając coś dla siebie. I to jest bardzo wartościowe.

Zeciuniu moja miła, laczki nowe w drodze?
Tak w drodze mój słodziaku.

Ixilku mój miły zawyjesz po swojemu?

Jak manetę odwiniesz, czemu nie?

No to lecim....

2017-01-24 19:39:10 ptwr2

Przed motocyklem było lotnictwo, milsim oraz MTB. Pilotem nigdy nie zostałem; pokonały mnie koszty, układy i nasze lokalne podejście do tematu - zwłaszcza, że podstawy teoretyczne wyniosłem z literatury amerykańskiej i pewne rzeczy nie mieściły mi się w głowie. Przewrotny traf chciał, że tamta wiedza teraz doskonale procentuje w odniesieniu do motocykla. W końcu też się przechyla na zakrętach ;)

Potem najważniejsze były wyjazdy z konkretną ekipą. Tydzień w lesie, 20 - 30 kg na grzbiecie, spanie gdzie popadnie - luksusem było przeczekanie burzy w zapomnianej przez wszystkich ruinie stacji PKP zagubionej wśród nieużytków. W końcu ekipa się rozpadła, każdy w swoją stronę, a następców nie znalazłem. Trafiały się albo dorosłe dzieci bojące się wejść w mundurze do wody albo zwyczajni psychopaci przede wszystkim marzący o wojnie i tym, co się z nią zazwyczaj wiąże. Zresztą po 11 września zmienił się klimat i nadal się zmienia.

Zamiłowanie do włóczenia się po bezdrożach z mapą i kompasem jednak pozostało i realizowałem je na rowerze, dopóki kolana nie powiedziały "dość". Koniec bicia rekordów podjazdu pod ulubione pagórki, eksplorowania śliskich ścieżek i wapieni, prucia w dół gdy jedynym kontaktem z "drogą" były muskane oponami czubki co dziesiątego kamienia wystającego z gliny, całodniowych wypadów z prowiantem w plecaku i GPSem w kieszeni. Naturalnie bez kasku i żadnych innych ochraniaczy! W całej karierze wywaliłem się tylko raz, w mieście przy śmiesznej prędkości - mimo to łokcie goiły się 3 miesiące - na moto pilnuję ubrania... Ostatni sezon terenowy komplet 2.3 (różne bieżniki z przodu i z tyłu) pokonał głównie po asfaltach, aż z miękkiej gumy zostały prawie slicki. Przykro było, gdy spotkani na szlaku rowerzyści mnie wyprzedzali - do tej pory to ja zawsze doganiałem innych.

Wtedy jednocześnie pojawiło się pytanie co dalej oraz zmęczenie ciągłym poszukiwaniem niewygód. Dalej chciałem jeździć na dwóch kołach, bo to jednak jest coś specjalnego, ale zapragnąłem sunąć po równym asfalcie, zamiast po kamieniach ledwie widocznych pomiędzy pokrzywami. Najpierw literatura i godziny spędzone na przetrząsaniu Internetu w poszukiwaniu tych odłamków rzetelnej wiedzy, czym ten motocykl się je? Tym bardziej, że nie znałem osobiście nikogo jeżdżącego. Potem kurs, nie bez przygód i teraz jeżdżę sam. Teraz już nie staram się nikogo gonić na siłę, trzymam własne tempo w zależności od warunków. Raz, że po co ryzykować, a dwa już nie muszę niczego gorączkowo udowadniać - raczej stawiam na spokojny rozwój na wielu płaszczyznach.

Oczywiście myślałem o crossie, ale nigdy jako o podstawowym typie motocykla. Krzaków, błota i kamieni najadłem się już na całe życie i teraz chcę czegoś zupełnie innego; no i fascynacja nakedami zaczęła się wiele lat przed zrobieniem kat. A i nadal jest silna. Po prostu ciekawi mnie jaka jest różnica w stosunku do tego, co pamiętam z roweru. Być może kiedyś wybiorę się na jakąś imprezę, gdzie będę mógł wypożyczyć jakaś mniejszą pojemność i poszukać odpowiedzi na to pytanie.

@ Calmly: znam to uczucie przystawania po drodze, by chłonąć dane miejsce i chwilę. To jest jedna ze składowych odpowiedzi na pytanie dlaczego jeżdżę - właśnie po to, by móc odwiedzać takie miejscówki na uboczu, z dala od zgiełku codzienności.

2017-01-24 11:10:47 Calmly

Trafne spostrzeżenia docierające do czytelnika czyli mnie. Może dlatego że sam mam podobną historię. Wczoraj udało mi się wyciągnąć rower obuty w kostki o szerokości 2.3 które ledwo mieszczą się w ramie, aby wyruszyć w teren wzdłuż rzeki. Błotko było piękne na oswietlonej przez słońce ścieżce. Było idealnie. Spokój całkowity.

Ego potrzebuje być karmione, w szczególności w młodym wieku. Każdy je ma, mniejsze lub większe.
Dojrzałość niweluje chęć udowadniania że jest się super, a wiek nie determinuje tego.

Przyznam że jednym z przyjemniejszych odczuć po jeździe na motocyklu jest spokój i nostalgia parkując na polnym dukcie, kiedy zgasimy motocyklowy silnik.

Może dlatego lubimy wywoływać churagan aby potem nasycać się ciszą?


Pozdro

Only to fly

2017-01-23 20:28:38 Marcin Jan

Rozważałem w ubiegłym roku zakup jakiegoś crossa.
Ino trochę budżetu nie udało mi się nagiąć. Sąsiad mnie namawiał, twierdził że jak nie za bardzo czasu na motowycieczki to taki wypad na crossie nawet na godzinę daje mu taki wycisk że mu starcza. Jak się okazało to wokół naszych miast jest pełno miejsca do latania na crossie i nie trzeba się ścigać ze strażą leśną. Zresztą ja dość często w mojej okolicy widzę gości na crossach, raz że chyba korzystają z tego motocrossu na pograniczu Bytomia i Rudy Śl, koło rzeki Bytomki a dwa latają po hałdach na Lipinach tudziez po innych nie użytkach. Może kiedyś...

  • Dodaj komentarz

Kategorie