Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

08.03.2020 15:41

vulcan dziewięćset

z moim powrotem na teneryfę było tak jak jest z wieloma tego typu wspomnieniami. które to w miarę upływu lat urastają w naszej pamięci do rangi wydarzeń epickich, a po ponownej konfrontacji z obecną rzeczywistością już takie epickie nie są. to normalny objaw. po prostu bagaż doświadczeń, które w międzyczasie zdobyliśmy obdziera przeszłe wydarzenia z ich kultowego statusu przy ponownej konfrontacji.

 

     Tak więc młody człowiek wypożyczył nam najładniejszego czopera klasy średniej, czyli kawasaki vn 9oo. Vulcan niestety finansowo grał w jednej z najwyższych lig - cena za dobę wyniosła 107€ plus 10€ za drugi kask. Rękawiczki mieliśmy swoje, to dobrze, bo obecnie podobno również są  tam wymagane. Mieliśmy także motocyklowe, lekkie obuwie ze sobą, kalesony i kołnierze.

     Opasłe kawasaki rok 2012 miało wyjechane 33k na starannie wykonanym wielkim zegarze umieszczonym na szerokim baku. Wszędzie mnóstwo czerni i chromów. Zegar, przełączniki, wszystko wygląda świetnie. Motocykl zasilany jest precyzyjnym wtryskiem paliwa i zapala niemal natychmiast na widok palca. Widlasta jednostka generuje skromne 5o koni i  od samego startu pracuje bardzo kulturalnie. Vulcan miał dodatkowo szeroki, porządny sisi bar z logiem za siedzeniem pasażera i szerokie, grube gmole. W mojej ocenie ten motor jest po prostu piękny i jak na własność wypożyczalni w zaskakująco dobrym stanie. Szprychowane koła, głębokie błotniki, świetna jakość wykonania, duża lampa i grubaśne, zabudowane golenie przedniego zawieszenia (np. w szadołce 75o jest wiotki widelec). Stojąc obok tej dostojnej maszyny miałem wrażenie obcowania z repliką dawnych motocykli, starych wielkich panheadów czy scoutów. Agnieszka wyrażała lekką obawę, jak ja sobie dam radę z takim zestawem, 280kg masy motocykla plus my w ciuchach i nasze graty, czyli gdzieś tak z pół tony żelastwa ...z jedną tarczą hamulcową z przodu. 

    Z tenerife moto rent wyjeżdża się ulicą pod górkę. Poprosiłem Agę, żeby poszła na górę, a ja  chybotliwie wjechałem na wzniesienie sam. Właściwie nie licząc przejażdżki tigerem w styczniu, była to moja pierwsza większa jazda po zimie. Nie byłem wjeżdżony. Nie będę ukrywał, że początkowe kilometry sprawiły mi nieco trudności, ale naszym sprzymierzeńcem był absolutny brak agresji tego motocykla. Na tym sprzęcie wręcz nie wypada być agresywnym, on bowiem roztacza wręcz wokół siebie ten swój spokojny charakter. Czujesz, że nikt nie wymaga od ciebie, żebyś był dynamiczny.

    Na początku udaliśmy się prosto na wulkan teide. Ładna, równiutka droga, potem coraz bardziej kręta. Vulcan bulgotał miarowo i przez całą tą drogę ani razu nie pomyślałem, że te jego 5o koni to trochę za mało. Nie wykorzystywałem wręcz całej tej mocy, bo nie było takiej potrzeby. Jechałem tempem jakie narzucał nam pięciobiegowy motocykl. Przekraczanie go i zbytni pośpiech mogły by być wręcz niebezpieczne, bowiem maszyna ta słabo hamuje i nie zmienia tak ochoczo kierunku jak  np nasz motocykl. Co niesie spore ryzyko przestrzału zakrętu osobie nie wjeżdżonej w tą kategorię pojazdów, czyli w tym przypadku mnie. Już pierwsze przecznice wzbudziły we mnie poczucie niezwykłego wręcz jak na duży motocykl poczucia bezpieczeństwa. Dochodziło nawet do sytuacji niespotykanych wcześniej - kiedy na winklach widziałem w lusterku samochód jadący szybko, zjeżdżałem lekko i machnięciem dłoni puszczałem go przodem. Tak bez ujmy i wstydu - zupełnie naturalnie. To były te świetne aspekty podróży we dwoje na takim sprzęcie, spokojna, bezpieczna turystyka, bez poczucia wleczenia się czy zamulania. Płynięcie na fali charakteru dostojnego czopera.

    Spod teide, którego po raz kolejny nie udało mi się zdobyć ruszamy na północ. Prędkości jakie osiągam to 7o-8o km/h praktycznie na całej trasie przejazdu. Nudno? Czy ja wiem. Fajne widoki w okolicy, ta radość z braku pośpiechu i wiatr, który cały brałem na klatę powodowały, że była to bardzo dobra jazda, a prędkość wydała się jak najbardziej stosowna. Troszkę zaczeły doskwierać nadgarstki, wykrzywione pod dziwnym kątem przez giętą kierownicę, zwłaszcza prawy, który dodawał gazu. Chociaż lewy także, bo obsługa grubej klamki sprzęgła to do najwygodniejszych nie należała.

    Na północy odwiedziliśmy bar lacurva z okładki knż'tu, la orotavę i puerto de la cruz, gdzie wstąpiliśmy do lobby tamtego hotelu z pamiętnych wydarzeń roku 2012go, pokazać żonie, gdzie to się szalało za kawalerki. Zrobiło się bardzo ciepło i zaczynałem odczuwać pierwsze objawy irytacji vulcanem i jego gabarytami. Wyprowadzanie go z miejsc parkingowych, czy wolne manewrowanie wzmagało wspomniany wcześniej ból nadgarstków. Zwłaszcza niewygodne było skręcanie kierownicą do jej skrajnych wychyleń. Szarpanina z kawasaki zaczynała pomału mnie irytować, poza tym cały czas miałem na sobie plecak, którego w tym motocyklu nie było gdzie dać.

    Ostatnim punktem tego dnia była la laguna - podobno najładniejsza miejscowość teneryfy, która po półgodzinnym spacerze nie wywarła na nas szczególnego wrażenia. Z laguny przejechaliśmy przez obrzeża stolicy i drugą stroną wyspy, wzdłuż wybrzeża spowrotem pod hotel, gdzie zostawiliśmy na noc Vulcana na jednym z miejsc parkingowych specjalnie dla motocykli, których jest tam mnóstwo. Nie dojechaliśmy wprawdzie w góry anaga, ale po tym co zobaczyliśmy na przebytej trasie, teneryfa wydała się dużo uboższa turystycznie i drogowo, niż ją zapamiętałem. Nie zrozumcie mnie źle - na moto ta wyspa jest fantastyczna, ale majorkę, gran canarię czy maderę dużo lepiej zapamiętałem. Bardziej malowniczo. Teneryfa raczej przypominała mi lanzarotte, która chyba była najmniej atrakcyjna motocyklowo z wyżej wymienionych.

    Wspominałem już kiedyś tutaj, że jeżdżę właściwie zawodowo samochodem i że moje plecy mają gorsze i lepsze dni. Na wakacjach, kiedy jestem z dala od samochodu, szybko wracają do dobrej formy. Chyba, że ...no chyba, że poddamy je katuszom podobnym do tych jakie spotkały je na kawasaki vn 9oo. 

    Już wcześniej zaczynałem się wiercić i szukać wygody na naszym czoperze, ale na powrotnej trasie santa cruz de tenerife - costa adeje mój kręgosłup został poddany próbie, jakiej jeszcze nigdy nie przechodził na motocyklu. Nigdy. Chodzi głównie o to, że dolna część pleców kierującego uwięziona jest w pięknym, jedno miejscowym siedzonku z czarnej skóry i nijak nie może zmienić pozycji, zwłaszcza kiedy z tyłu siedzi pasażer. Sylwetka siedzącego wygina się jak łuk robin hooda'a. Dodatkowo krótkoskokowe, sztywne tylne zawieszenie systematycznie wali od spodu w dyski i przestrzenie międzykręgowe.

     Wiecie, że podziwiam takie motocykle i to co muszę napisać o vulcanie naprawa mnie smutkiem. Najwidoczniej jednak, jest tak, że ja  mogę cieszyć się jazdą takimi sprzętami tylko na bardzo krótkim dystansie. Był taki moment, że do naszej miejscowości zostało już zaledwie około dziesięć kilometrów, kiedy poczułem, że natychmiast muszę zjechać na stację bp i zejść z tego motocykla. Aga miała bekę ze mnie, bo zlazłem z paskudnym grymasem i łzami w oczach zacząłem spacerować w koło,  masując sobie plecy. To, że można tam wyciągnąć nogi na wysuniętych do przodu podłogach nie pomaga  prawie wcale, albo pomaga tylko kolanom. Nie zmnienisz za bardzo pozycji, nie staniesz na podnóżkach, jesteś uwięziony w jednej pozycji. Zauważyłem to już dawno, chociażby w moim teście 883 irona, z przed czterech lat, ale nie miałem pojęcia o skali zjawiska podczas dalszych przejazdów. Dlatego to wypożyczenie vulcana miało aż tyle sensu i tak bardzo się spłaciło. Sugerowałem ostatnio na blogu, że np indian scout może być  dla mnie pomysłem na dalszą drogę, ale teraz już wiem, że okej, może tak być - ale najwyżej przejażdżki do dwóch  godzin  jazdy. Na vn'ie spędziliśmy w sumie dziewięć godzin i Aga twierdzi, że jest to motor super wygodny. Ja nie.

     Tak więc mój stosunek do tych wielkich, stylowych maszyn jest obecnie ambiwalentny. Gdybym miał wielki garaż i mnóstwo pieniędzy, kupiłbym to kawasaki za sam jego wygląd i charakter, a używałbym na krótkie przejażdżki w ciepłe, słoneczne i bezwietrzne dni. W zeszłym roku doleciałem swoim tigerem na jeden strzał do chorwacji, natomiast vulcanem to nie wiem, czy dojechałbym do czeskiej granicy.

     I to reasumując były jego jedyne dwie wady - kręgosłup i nadgarstki. Wady dyskwalifikujące. To, że był wolny, słabo hamował, czy nie dawał zbytniej frajdy na winklach nie uznaję w kategorii wad - to są  typowe, stałe elementy stylu. Indian scout jest o wiele lepszy na winklach i w hamowaniu, ale pozycja . ..pozycja jest bardzo zbliżona, a zawieszenie podobnie sztywne.

     Zostawiliśmy Vulcana na noc pod hotelem. Rano, po śniadaniu pojechałem go oddać, ale nie spieszyłem się zbytnio - ze względu na tą niewygodę postanowiłem nie wyjeżdżać poza costa adeje, dałem sobie zatem skromne półtorej godziny. Po costa fajnie się jeździ, jest mnóstwo dwupasmowych odcinków i przechylonych lekko rond. Chciałem jeszcze trochę poskładać się głównie po to, aby usłyszeć to słynne hrrrrrr.

    Kruzowałem więc niespiesznie po bulwarach wśród palm. Zmieniałem biegi palcami bądź piętą słuchając gulgotania v twina. Wtedy właśnie Vulcan był w swoim żywiole. Wysmarowane kremem do opalania pary w klapkach i koszulkach na ramiączkach odprowadzały nas wzrokiem. Minąłem dziesiątki knajpek, tawern i zainfekowany hotel. Dojechałem do ostatniego ronda, obrałem wojowniczą pozycję i zmusiłem kawasaki do głębszych pochyleń, aż w końcu usłyszałem pożądane długie i głośne hhrrrr  z pod lewej podłogi szorującej po asfalcie.

    Mogłem więc z tarczą wrócić do wypożyczalni. Po zdaniu motocykla i odebraniu 150€ kaucji usiadłem na odrapanym honkerze przy drewnianej ławie baru leciwej brytyjki. Zamówiłem małą czarną i słuchałem jak opowiada o ludziach wynajmujących ciągle te motocykle. Sączyłem gęsty, czarny płyn i rozmyślałem o tym że tutaj, na teneryfie i na vulcanie przybyło właśnie sporo wiedzy, popartej konkretnym, bolesnym doświadczeniem. Było upalnie, świeciło coraz ostrzejsze słońce, a na błękitnym niebie nie dostrzegłem ani jednej chmurki. Tymczasem, mimo godziny w której  otwierali ten biznes i w której zwykle odbiera się motory, pod wypożyczalnią nie było ani żywej duszy.

    Na wyspie było już po sezonie, była zaledwie końcówka lutego.

 

 

 

C D N.

Komentarze : 1
2020-03-11 07:19:56 okularbebe

Tak jest. O tych pozycjach za kierownicą czopów i kruzerow powinni mówić w radio i TV. Że są wygodne, ale w jakimś takim wąskim zakresie na przykład podczas krążenia po mieście.

Moze zabrzmi to dziwnie ale pod tym względem podobnie niewygodnie jest na sportach, na których da się długo wytrzymać w jednym ustawieniu tylko na autostradzie.

Musialo być na wyspie pięknie. Niezależnie od rodzaju wypożyczonego motocykla. Za kawalerki zrobiliśmy tak z kuzynem wyspę Hvar na Chorwacji. Wzdłuż i wszerz na yamaszce dt125. Nie miałem jeszcze prawa jazdy na motocykl a facet wynajmujący nie zorientował się.

Było epicko.

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
teneryfa
[zdjęć: 12]

Archiwum

Kategorie