Najnowsze komentarze
Znakomity test długodystansowy wra...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Nie ma już DominikaNC, Honda sprze...
Zaglądam do skrzynki, ale na szczę...
DominikCRF do: W Szwajcarii
Fajny wyjazd, dzięki za relacje. B...
@Kawior. No proszę, pewnie że Cię ...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>

28.09.2016 19:57

wehikuł czasu

z dziadziuniem na grzyby czyli Bartek i jego pierwszy motocykl, odcinek czwarty - ostatni

    - No i co, jak się jedzie ? - pytam zniecierpliwiony.

    Stoimy na przydrożnym parkingu a Bandit stygnie obok cykając brudnymi wydechami. Nieopodal wznosi się mały, kolorowy budynek Mr Hamburgera z ścianą zielonego, kobiórskiego lasu w tle. Przyniosłem z niego styropianowy kubek wypełniony gorącą, czarną herbatą Lipton bez cukru.

    - Szału nie ma. Takie tam pyrk, pyrk. - Aga sciąga rękawice przyglądając się z sceptycznie, z ukosa czarnemu motocyklowi.

    - No ale, że co pyrk, pyrk...nie rozumiem ? - unoszę brwi w zdziwieniu popijając gorącą herbatę z kubka. Jest jedenasta rano a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Mimo tego jest mi strasznie zimno, zwłaszcza w nogi.

    - No jak co, normalnie. Ani to kultowe, ani wygodne. Jakbym na grzyby z dziadziusiem jechała. Poza tym jak pod górkę jechaliśmy i kiedy wyprzedzałeś to myślałam, że wieki to potrwa zanim się rozpędzimy i coś w końcu ominiemy. Eeee...

    Proszę państwa oto była najnowsza recenzja Suzuki Bandit 600 N z 2000 roku. Pyrk, pyrk.

    W ułamku sekundy zrozumiałem, że to może być efekt zwykłego rozczarowania. Zbyt wiele wpisów opublikowałem, w których kultywowałem legendarność swojego pierwszego motocykla, wznosiłem go na piedestały. Z którego nieomal zrobiłem jeżdżący pomnik, dzieło motoryzacyjnej sztuki. Przesadziłem z tym sentymentem. Tymczasem wzrok mojej ukochanej jasno i wyrażnie komunikował - coś Ty za stare padło mi tu przyprowadził ?

    Ale może lećmy od początku.

    W piątek zgodnie z planem przyjechałem po Bandita. Mechanik wytoczył go na światło dzienne i odpalił. Silnik pracował równo, ale na obroty wchodził przerywając, może nie tak jak po pierwszym złożeniu gaźników, ale jednak. Zapewniono mnie żarliwie, że wcześniej było już okej i że  '' to się rozjeździ ''. Machnąłem w końcu ręką zrezygnowany i powiedziałem, że odbieram sprzęta tak jak jest. Mechanik przegazował go jeszcze trzy razy pod koniec skali a wtedy z rury strzeliły gęste kłęby - najpierw niebieskiego a potem czarnego dymu. Pamietacie jak pisałem, że motocykl nie kopci nawet po tak długim postoju ? Otóż to już nieaktualne - teraz kopci.

    Najpierw pojechałem na BP zatankować - powoli i spokojnie. Dolałem do baku w 1/3 wypełnionego starym, zasyfiałym paliwem świeżego 98 do pełna. Przepychchnąłem stygnący motor za budynek stacji pod myjki ciśnieniowe. Umyłem  go ostrożnie uważając na okolice silnika a następnie wytarłem zielonymi, papierowymi ręcznikami przyniesionymi z podajnika koło dystrybutora. Po tych zabiegach zdewastowany estetycznie motocykl zaprezentował się odrobinę dostojniej.

    W stacji diagnostycznej obyło się bez większych niespodzianek mimo, że przegapiłem przepaloną żarówkę podświetlenia tablicy rejestracyjnej w akcesoryjnej lampie założonej trzy lata temu. Diagnosta podbił dowód a ja wyjechałem starym Bandziorem i skierowałem się na południe. Miałem pełny bak i mnóstwo wolnego czasu.

    Od razu zauważyłem, że motocykl prowadzi się fatalnie. W zakręty wchodzi niepewnie a ronda objeżdża na kwadratowo. Zorientowałem się w czym rzecz dopiero kręcąc na postoju kierownicą stawiającą według mnie zbyt duży opór. Zawróciłem więc nieco z obranego kursu i po chwili znów byłem na zielonej stacji benzynowej, tym razem pod kompresorem. Tak jak przypuszczałem - z tyłu wskazało 1,7 a z przodu 1,1atmosfery. To nie mogło dobrze skręcać.

    Po dopompowaniu wyczucie i zachowanie motocykla uległo natychmiastowej poprawie.

    Nie ujechałem jednak za daleko. Miałem do pokonania z 80 kilometrów i nagle stwierdziłem, że muszę natychmiast zawrócić bo zamarznę. Mimo słońca operującego na niebie poczułem lodowaty chłód i pewność, że chyba już czas pożegnać się z jeansami motocyklowymi. Idzie jesień i robi się zimno. Wróciłem pod dom i założyłem pod spodnie ciepłe kalesony i dodatkową bluzę pod kurtkę.

    Nieco poirytowany tymi przeszkadzajkami w końcu wyleciałem za miasto. Gaźniki ku mojemu zadowoleniu najwyraźniej puściły bo motocykl równiutko przyspieszał a Dominator pięknym basem podkreślał budowany przez olejaka ciąg. Mimo zbyt ugietych w kolanach nogach i konieczności zamknięcia szybki w kasku już przy 60'ciu na godzinę - czułem się fantastycznie.

    Silnik Bandita pracował bez zastrzeżeń a w nieco wyrobionej skrzyni bardzo łatwo wskakiwały kolejne biegi i nie było żadnego problemu ze znalezieniem luzu. Przedni hamulec okazał się zaskakująco mocny jak na ten rocznik a przednie zawieszenie dosyć dobrze wybierało nierówności i co dziwne nie było zbyt miękkie, tapczanowate czy nurkujące jak gdzieś pisano  - być może kiedyś ktoś wymienił w nim olej na gęstszy a sprężyny na bardziej progresywne.

    Tak na prawdę jazda tą rzędową czwórką ze sportowym wydechem ku mojemu zdziwieniu bardzo przypominała mi jazdę moim poprzednim motocyklem - Kawasaki Z 1000. Mimo wielu znacznych różnic jej charakter był bardzo, ale to bardzo zbliżony. Motocykl wymuszał podobną pozycję i prowokował podobnym stylem jazdy - nieco bardziej agresywnym niż mój obecny sprzęt.

    Gdzieś tak w 3/4 drogi zrobiło mi się już zimno nie na żarty, mimo dołożonych wcześniej ciuchów pod spód. Lodowaty wicher atakował mnie ze wszystkich możliwych stron, miałem wrażenie, że wieje nawet z pod ziemi. Nie pamiętem już kiedy aż tak bardzo zmarzły mi uda na mortocyklu, zwłaszcza ich ''górna'' część i kolana.

   Na drugi dzień ruszyliśmy z Agą we wspólną podróż na czarnym GSF'ie. Zabawne jest to, że zrobiłem kiedyś 15 tyś km tym motocyklem i starałem się bardzo dobrze go poznać czytając o nim wszystkie możliwe materiały jakie tylko się dało. A tak na prawdę to dopiero teraz, z perspektywy rosnącego doświadczenia i porównania z innymi motocyklami zrozumiałem co znaczyły opisy takie jak :'' grzechocząca praca silnika '', ''duża masa '', ''kiepska dynamika w dolnym zakresie obrotów'' lub '' długo się nagrzewa ''. Teraz najbardziej niekomfortowym dla mnie i dotkliwym okazało się : '' stoi w miejscu '' - bowiem żeby sensownie cokolwiek nim wyprzedzić pod górkę we dwie osoby musiałem nie raz zredukować o dwa lub nawet trzy biegi w dół - a jest to strata cennych ułamków sekund i rozproszenie skupionej koncentracji.

    Uważam też, że ostatnie trzy lata i osiem tyś kilometrów w niezbyt opiekuńczych rękach Sławka poczyniły większe szkody w tym motocyklu niż cała jego wcześniejsza eksploatacja. Wyczułem te subtelności w szumie zmęczonych łożysk i mechanizmów, stukach w procesie przeniesienia napędu, poszarpywaniach sprzęgła, zgrzytaniu zegarów na nierównościach.  Zadbany motocykl, który zapamiętałem niepostrzeżenie zmienił się w zużytą, podrdzewiałą maszynę. Jednak mimo tego Bandit wciąż sprawia wrażenie, że nadal ma siłę stawić czoła kolejnemu nowicjuszowi. Nauczyć go respektu do rzędowej czwórki i przetrwać kolejne sejsmicznie potężne wbicia biegów niewprawną do tego stopą.

    Dosyć szybko postanowiliśmy odwieżć Bandita na parking. Źle nam się jeździło, mimo całego uroku tego klasycznego motocykla. Aga musiała się mnie cały czas trzymać i walczyć z przeciążeniami stukając swoim kaskiem o mój a ja poirytowałem się potrzebą ciągłego otwierania i zamykania szybki w kasku. Ponadto parę razy sypnęło mi w oczy piachem i kurzem z drogi - chujowe uczucie o którym zdążyłem już prawie zapomnieć. Po zmianie motocykla szybko okazało się też, że tej jesieni pojeżdżę sobie jednak jeszcze trochę w jeansach bez kalesonów pod spodem. 

    Następnego dnia spotkałem się z Bartkiem na parkingu koło Reala i przekazałem mu motocykl wraz z papierami. Kawał chłopa, który sporą część swojego życia spędził na siłowni -  teraz ubrany w motocyklowe jeansy i tekstylną, czarną kurtkę do pasa i w matowym kasku Caberg'a wyglądał jak jakiś pieprzony Robocop. Obawiałem się, że Bandzior będzie dla niego za mały, ale nie - wygląda na nim dobrze.

    Bałem się trochę tych jego pierwszych jazd pod moim okiem, bo praktycznie pierwszy raz siedział na prawdziwym motocyklu jednak poszło nam bardzo sprawnie. Najpierw pchałem go po placu na zgaszonej maszynie, żeby złapał równowagę i zaznajomił się z przyrządami. Potem jeżdził sam po parkingu z pół godziny i pod koniec wrzucał nawet trójkę. Pierwsza jazda zakończyła się sukcesem.

    Następnego dnia miał pierwsze godziny lekcyjne na placyku manewrowym. Zadzwonił zły i oświadczył, że dali mu starego Rometa pięcdziesiątkę, który co chwila gasł i że niczego nowego go to nie nauczyło. Na dodatek bolały go ramiona od pierwszej jazdy Banditem i mocno przeziębił się tego dnia na wskutek czego musi teraz zażywać antybiotyk.

    Dziś znowu miał jazdy - piątą i szósta godzinę, na Gladiusie. Tym razem zaliczył glebę podczas slalomu i stłukł sobie prawe kolano - poszedł na jazdy w zwykłych spodniach. Poprosiłem go, żeby wyobraził sobie co się z nim stanie jak poleci na asfalt przy stu na godzinę. Nic nie odpowiedział.

    Na swoim świeżo nabytym motocyklu jeszcze nie jeżdził - mówi, że może w weekend spróbuje a na razie nie czuje się jeszcze na siłach. Poprosiłem, żeby jak najszybciej nakrył stojące na parkinu swoje moto pokrowcem, bo klapka stacyjki jest wyłamana i niedobrze jak woda będzie lała się do środka mechanizmu. Podrzuciłem mu też na sklep smar K2 do połączeń elektrycznych, żeby delikatnie ją przesmarował i rozruszał - na razie obraca się dosyć ciężko.

    To by było na tyle. Moja rola w tym całym przedsięwzięciu powoli się kończy, chociaż cały czas będę na bieżąco z Banditem dopóki ten nie wyzionie ducha, albo zostanie sprzedany. Jazda nim po latach była bardzo fajnym doświadczeniem a także jakby potwierdzeniem słuszności kierunku w którym podążyłem. Wszechobecne zimo, wiatr i piach sypiący w oczy, brak sensownych możliwości bagażowych, niewygoda dla dwóch osób -  to główne powody dlaczego po trzech nakedach pod rząd porzuciłem w końcu ten segment. Ale jak wiadomo, każdy ma swoje priorytety, gusta i guściki. Co kto lubi.

 

 

    ps. kiedy wykonywałem przegląd w ciemnawej hali Stacji Diagnostycznej zauważyłem, że wszystkie żaróweczki oświetlające na żółto oba zegary starego Bandita jeszcze działają. Wróciłem do domu i opowiadam to Adze pytając czy domyśla się czemu jeszcze świecą, po siedemnastu latach na dziurawych drogach, stania na zimnie pod plandeką i w ogóle.

    - bo się nie przepaliły ? - pyta ona przytomnie

    - nie...bo są japońskie - odpowiedziałem  zgodnie z prawdą

 

 

   KONIEC

Komentarze : 4
2016-10-02 11:44:51 DR

Witam czytając to to ciekawe bo 2015r kupiłem yamahę fz 750 Genesis jako pierwszy motor o mocy 100 koni była opłakanym stanie kupno i doprowadzenie ją do takiego stanu jak teraz jest wyniosła 5tysi to badyta bym miał ale poco jako pierwszy moto taki jak opisałeś z maszyną cza się zapoznać to nie skuter myślę że jeszcze jeden sezon nią polatam bo wyjazd to zaskakuje i nowe doświadczenie pozdrawiam lewa górę.

2016-09-30 07:44:17 jazda na kuli

ciężko się to pisało, bo nie chciałem żeby zabrzmiało jakbym się nabijał ze swojego starego motocykla i jego wad, bo teraz mam inny. to był najlepszy dla mnie wtedy wybór, ponieważ mi się b.podobał i jest też najlepszym dla nowego nabywcy tak jak piszesz okularbebe chociażby dlatego że jest sprawny i tani :)
dzięki wszystkim za dobre recenzje całej serii !

2016-09-28 22:29:43 okularbebe

Tak jest. Świetnie ujęte jak zwykle i brawo dla Twojej Kobietki za dwa słowa najlepszego podsumowania :-)

Dla nowego właściciela mały suz i tak będzie wszystkim, co najlepsze w tym momencie.

2016-09-28 20:45:07 Calmly

Dobre spostrzeżenie na koniec he he.
Co do mechaników i używanego przez nich starego paliwa przy czyszczeniu i regulacjach gaźników, popadam w załamanie.
Ciekawa recenzja, podkręcona utworem "highway to hell" granym w radio.

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
bandit2016
[zdjęć: 15]

Archiwum

Kategorie